VII

2K 274 51
                                    

Nigdy nie lubiłem zamkniętych pomieszczeń i ograniczeń. A teraz byłem zamknięty w windzie i  w głowie siedział mi jakiś głos. Fatalna sytuacja.

Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko, starając się znaleźć wyjście z sytuacji. Najprościej byłoby wołać o pomoc, ale moja godność mi na to nie pozwalała.

Żałosne ścierwo... Powinieneś był zginąć już wieki temu.

Byłem coraz bardziej wkurzony. W końcu walnąłem pięścią z całej siły w drzwi, jednak to nic nie dało. Nagle usłyszałem ciche brzęczenie w kieszeni spodni. Sięgnąłem do niej i wyciągnąłem niebieską zawieszkę w kształcie sosny. Świeciła lekko, a z drugiej strony usłyszałem znajomy głos.

- Bill, jesteś tam?

- Dipper! - odpowiedziałem z ulgą. - Tak, to ja. Winda się zacięła i... - przełknąłem ślinę i resztę zdania wymamrotałem. Tak jak się spodziewałem, nie zrozumiał.

- Co?! Sorry, ale nic nie zrozumiałem... Mógłbyś powtórzyć?

- P...Pomożesz mi?

- Pewnie! Wciśnij ten zielony guzik.

- Tu nie ma zielonego! - odpowiedziałem, patrząc na urządzenie przyczepione do ściany.

- No to czerwony!

Czerwony guzik zwykle prowadzi do autodestrukcji. Czyżby chciał cię wykończyć?

- Zamknij się! - syknąłem do głosu w mojej głowie.

- Co takiego?! - Dipper wydawał się być urażony.

- Nic... Jesteś pewien, że to czerwony guzik? - spytałem z wahaniem. Chłopak miał wiele powodów ku temu żeby wysadzić mnie w powietrze.

- Tak. Wciśnij go.

To pułapka jak nic. 

- A może po prostu zadzwoń po kogoś?

- Po kogo niby?!

- Nie wiem... - odparłem niechętnie. - Wychowawczynię?

- Po prostu go wciśnij! Kurde, czy z tobą zawsze muszą być takie problemy?!

- Nikt ci nie kazał przywracać mnie do życia! - wrzasnąłem, a moje dłonie zapłonęły błękitnym ogniem. Usłyszałem szuranie i dźwięk przecinania sznurów. Moje źrenice rozszerzyły się.

- Dipper...

- Zamknij się! Boże, dlaczego musiał mi się trafić taki POPSUTY DEMON?!

Popsuty demon... Nawet ten dzieciak tak uważa.

- Dipper! Ktoś tu jest... - szepnąłem i przyłożyłem dłoń do drzwi. Po drugiej stronie poczułem ciepło.

- Oczywiście, że jest. To ja, debilu!

- Nie... Ktoś jest na dachu windy. Przecina liny. Musisz się teleportować.

- Nie dam rady... - zniżył głos, słychać było w nim wahanie.

- Dasz. Oczywiście, że dasz. Zaufaj mi.

Mój głos był dziwnie spokojny i miły, jakbym wierzył w to, co mówię. A może faktycznie tak było?

Odpowiedź nie nadeszła, za to usłyszałem szarpaninę na dachu i ciche przekleństwo. Po kilku sekundach Dipper stał obok mnie i nacisnął ten czerwony guzik. A potem oparł się o moją klatkę piersiową i zemdlał.

                                                                                                           ***

Siedziałem na twardym krześle i czekałem niecierpliwie na Sosenkę. W końcu wyszedł blady jak ściana i usiadł obok mnie.

- Dlaczego nie jesteś na zajęciach?

- Nawet nie wiem, jakie mam - westchnąłem cicho. - To znaczy mamy.

- Czyli teraz jesteśmy my?

- Nie widzę innego wyjścia. Dipper, w tej windzie... Twoje rany...

- Nie były zadane przez człowieka. Wiem.

- Ale...

- Przyzwyczaiłem się.

Zamilkłem. Siedzieliśmy przez kilka minut w ciszy, słuchając tykania zegara.

- Wielu ludzi nie przepada za mną. Ludzi i nie tylko.

- Pewnie uznasz mnie za wariata... Ale... Słyszałem głosy.

- Głosy? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Pokiwałem głową.

- Tak. One... Próbują mnie złamać. Sprawiają, że...

- Czujesz się niepewnie?

- Dokładnie.

Odwróciłem wzrok. Dipper zamknął oczy i położył głowę na moim ramieniu. Zesztywniałem.

- Dalej to robisz. Nie lubisz czuć ciepła innego ciała.

- Bo to nienormalne... - wywróciłem oczami. - To znaczy... Nigdy tego nie lubiłem. Poza tym...

- Boisz się. Wciąż boisz się tego, że wykorzystam twoją słabość.

- Och, zamknij się już.

Brunet uśmiechnął się i przytulił do mnie. Odchyliłem głowę i oparłem ją o zimną ścianę. Stopniowo zacząłem się rozluźniać i uspokajać.

I wtedy zadzwonił dzwonek na lekcje.

Prove It /billdip/Où les histoires vivent. Découvrez maintenant