Rozdział I.

3.2K 184 15
                                    

Merlin zaścielił łóżko i ubrał swoją brązową, znoszoną kurtkę.
- Nie zjesz śniadania chłopcze? - krzyknął za nim Gajusz z drewnianą łyżką przy ustach, napełnioną dziwną gęstą potrawką w kolorze zgniłej zieleni. Czarodziej udający się pospiesznie w stronę wyjścia tylko zerknął skrzywiwszy się z niesmakiem na widok nieapetycznej papki.
- Nie, jak się nie pospieszę to Arthur urwie mi głowę. Kazał przyjść wcześniej niż zwykle.
Jeszcze tylko pokręcił się chwilę przy drzwiach, zabrał pospiesznie owoce zawinięte w chustę
i wyszedł na korytarz trzaskając drzwiami. Medyk uniósł brew po czym wysiorbał zawartość łyżki i pokiwał głową z uznaniem.

Chłopak ledwie zapukał po czym wparował do komnaty księcia, jak to miał w zwyczaju robić.
- Jesteś Merlinie! - zawołał Arthur.
- Owszem, miałeś do mnie ważną sprawę więc jestem wcześniej.
- To dobrze, bo moje ulubione spodnie mają dziurę przy nogawce, zbroja wymaga polerowania jeszcze przed dzisiejszym zebraniem, bo mamy nowego rycerza - Merlinowi zbladł głupi uśmieszek - konie dawno nie miały wysprzątane, a podobno tyle z nimi roboty, że stajenni nie zdążą przed wizytą księcia Lohengrina z Monsalvat...
- Ciebie tez dobrze widzieć Arthurze. - Książę uśmiechnął się złośliwie po czym poklepał chłopaka po ramieniu.
- Dobrze, że chociaż zdołałeś się sam ubrać, gdybym cię nie znał pomyślałbym, że chciałeś ułatwić mi pracę - wyszczerzył zęby.
- Och bym był zapomniał! Obiecałem wolne takiemu jednemu służącemu co miał wyczyścić nocniki, będziesz na tyle dobry i wyszorował wszystkie do połysku przed przyjazdem księcia?
Merlin momentalnie się skrzywił, a Arthur widząc, że po dobrym humorze chłopaka nie pozostał żaden ślad, pocieszył go mówiąc, że dostanie wolne, gdy tylko się ze wszystkim upora.
- Książę jest ważnym gościem mojego ojca, postaraj się nie rozlać nic na niego, ani nie przepłoszyć koni jak ostatnio, bo zdarza ci się to nad wyraz często. Nawet jak na takiego niezdarnego błazna, którym jesteś.
Merlin nie mogąc znaleźć żadnej docinki postanowił jedynie bezgłośnie powtórzyć słowa księcia nadając twarzy komiczny wyraz, odwracając się by odsłonić kotary.

Chłopak pragnął jedynie uwinąć się z obowiązkami, tak szybko jak się da. Gdyby nie mała pomoc jego daru, pewnie nie wstałby jutro rano z łóżka, bowiem nocniki oraz stajnia wymagały naprawdę karkołomnego szorowania.
Po południu odbył się uroczysty obiad, Arthur niemal usnął zanudzony opowieściami księcia Lohengrina o podróży u boku kupca, którego napotkał na szlaku. Niesamowicie, zdaniem Lohengrina, przypadkowo oboje zmierzali do Camelotu. Blondyn stłumił kolejne ziewnięcie, gdy król Uther popatrzył na niego z naganą. Melina z nim nie było, dawno drzemał u siebie w łóżku. Po raz pierwszy pozazdrościł służącemu, pragnąc jedynie ułożyć się na mięciutkiej poduszce.
- Arthurze - wyrwany z zamyślenia przyszły władca Camelotu usłyszawszy swoje imię gwałtownie spojrzał w stronę jasnowłosego młodziana z zamku Monsalvat - sądzisz, że Lady Morgana zechciałaby wybrać się ze mną na występ sławnego barda Cycero w mieście? - Arthur po raz pierwszy, od kiedy przekroczył próg wielkiej sali jadalnej, poczuł delikatne zainteresowanie. Rozchylił szerzej powieki i przyjrzał się zdecydowanie za młodemu, jak dla jego przybranej siostry, Lohengrinowi. Morgana zakrztusiła się winem, równie zaskoczona pytaniem co reszta obecnych przy stole.
- Ja... - Arthur spojrzał na przerażoną Morganę uciekającą spojrzeniem, aż w końcu wpatrzyła się w niego w oczekiwaniu. Poczuł się osaczony, wymienił krótkie spojrzenie z ojcem, który nie wyrażał większego zainteresowania zaistniałą sytuacją. Ku zdziwieniu Arthura król wyglądał jakby kompletnie nie słuchał przez ostatnie parę minut, wpatrywał się tylko uporczywie w puchar marszcząc brwi, jakby doszukiwał się w nim niedoskonałości.
- Pytałem wcześniej twojego ojca o pozwolenie, ale chciałbym wiedzieć od ciebie, czy lady Morgana lubi taką rozrywkę - odezwał się ponownie jasnowłosy młodzieniec.
- Uważam, że Morgana...
- Tak! - przerwała mu kruczowłosa - zaskoczeni spojrzeli w jej kierunku, nawet Uther oderwał wzrok od kielicha przykuty gwałtownością dziewczyny - Z chęcią pokażę ci przy okazji nasze urocze miasto. - Skarciła Arthura wpatrując się w niego natarczywie, choć ten nie wiedział czemu się złości.
Służący odprowadzili Lohengrina do komnat wypoczynkowych, a zaskoczony Arthur wzdrygnął się na widok Morgany, która wyrosła przed nim nie wiadomo skąd.
- Jak mogłeś okazać naszemu gościowi taki brak zainteresowania, wstyd mi za ciebie, w ogóle nie słuchałeś i patrzyłeś po kątach.
- Morgano! - krzyknął Arthur przerywając potok słów, coraz bardziej przybierający na sile. - Przepraszam, jestem zmęczony. Wynagrodzę mu to, zabiorę go jutro na polowanie, zgoda?
- Zapomniałeś, że jest bal? Na litość boską Arthurze! - Pokręciła głową w niedowierzaniu i odeszła do swych komnat tupiąc gniewnie obcasami, a suknia w pędzie wdzięcznie falowała przy jej nogach.
- Nie zapomniałem! -krzyknął za nią. - Tak tylko wyleciało mi z głowy odrobinę - dodał już ciszej.
Ojciec wychodzący z sali poklepał chłopaka po plecach.
Bal - pomyślał Arthur w drodze do zbrojowni - kiedy mi o tym wspominano? - Nie potrafił sobie przypomnieć. - Urodziny ojca! - krzyknął w duchu, na śmierć zapomniał. Znalezienie teraz odpowiedniego prezentu godnego władcy było nie lada wyzwaniem.

Merthur w świecie alternatywnymWhere stories live. Discover now