34. Spójrz, świat jeszcze będzie się uśmiechać

Zacznij od początku
                                    

– Na każdego w końcu przychodzi czas. Nie oszukasz Śmierci, nawet jeśli myślisz, że jest się nieśmiertelnym. Trzymaj się, Mandarynko...

 Mówią, że świat jest bardzo niesprawiedliwy, ale to nieprawda

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Mówią, że świat jest bardzo niesprawiedliwy, ale to nieprawda. To tylko ludzie, którzy dokonują na innych wyroków, potrafią być niesprawiedliwi. Sami dajemy sobie kary, sami ustalamy przebieg wydarzeń, sami piszemy swój scenariusz. I nawet Bóg nie ma w zwyczaju siadać przy każdym nowym człowieku, by spisać, co będzie robił w życiu, kiedy zginie i jak to się stanie. On daje nam wolną wolę, obdarza nas swoim zaufaniem, a to my chwytamy za stery naszego statku, prowadząc go na głębokie wody. Jedni wypływają daleko, drudzy trzymają się portu, ponieważ boją się ryzykować. Ja w swoim życiu popłynęłam tak daleko, że nawet nie zliczę przebytych mil morskich. Mimo wszystko nie żałuję. Na swojej drodze spotkałam najlepsze istoty na świecie. Pokochałam je i oczywiście kocham nadal, dlatego wreszcie swoimi siłami otwieram oczy, czując dziwną, ale wspaniałą lekkość.

Lustruję pokój, w którym się znajduję. Czysta biel otacza mnie z każdej strony, nawet moje ubrania są w tych barwach. Jedynie na mej dłoni widnieje malutki bukiecik z czarnych róż. Nie rozumiejąc, co się właściwie stało, ostrożnie wstaję, by się rozejrzeć. Ostatnie, co pamiętam, to ten blady uśmiech Gabriela. Zwyciężyliśmy, prawda? Pokonaliśmy Fokalora, dlatego on się tak uśmiechał. Tak, jestem pewna, że tak! Starając się utrzymać pozytywne myśli ruszam przed siebie, znanymi korytarzami rezydencji Marsheland. Po drodze nie napotykam się na żadną duszyczkę, a jedynymi towarzyszami są obrazy na idealnie wymalowanych ścianach. Tym razem nie mam czasu, aby je podziwiać. Przyśpieszam kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się w rodzinnym salonie, do którego wstęp ma każdy.

Gdy wreszcie tam docieram, spotykam wszystkich domowników. Prawie wszystkich. Lucyfer siedzący na fotelu przy kominku, trzyma w dłoni szklankę whisky. Candida skulona jest na kolanach Ezekiela, a przed nimi w białym wózku śpi malutka Lourita. San, Amaron oraz Amara także się pojawili i siedzą na czarnej sofie, wpatrując się w obrazy, w pianino. We wszystko, tylko nie we mnie.

– Auroro! – Candida jako pierwsza zauważa moją obecność, więc podrywa się z kanapy, by mnie przytulić. Obejmuję ją ramionami, ciesząc się tym widokiem. To cudownie, że nic im nie jest, że... prawie wszyscy znajdujemy się w jednym miejscu. Dopiero potem Lucyfer wstaje z fotela, podchodzi do mnie, a ja dostrzegam w jego oczach pojedyncze łzy. On... płacze. Łapie mnie za dłoń, która cały czas drży i podnosi głowę.

– Słońce... – zaczyna, ale nie musi kończyć.

– Nie! Nie, nie, nie, nie pozwalam! Gdzie on jest?! – wykrzykuję, trzęsąc jego ramionami. – To nie może być prawda! Zaprzecz temu, Lucyfer, zaprzecz! – wołam zrozpaczona, jednak kiedy on nic nie odpowiada, ja upadam na podłogę, chowając głowę między kolanami. Pozwalam emocjom puścić wodzę, daję im wolną rękę tak, jak Bóg dał ją każdemu człowiekowi. Wcale nie chcę, żeby to była prawda. Chcę obudzić się z tego koszmaru, zejść do kuchni na śniadanie i wspólnie z Gabrielem zrobić pyszną herbatkę. Płacz nie ustępuje, bo jestem świadoma tego, że jego już nie ma... I nie będzie.

Maska AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz