Autor chciał, autor kazał - imperatyw narracyjny

Zacznij od początku
                                    

Pierwszy klocek - Janusz popił z kolesiami i przy okazji zeżarli wszystko z lodówki. Klocek spada i popycha drugi - Janusz idzie do spożywczaka. Jest przyczyna i skutek - Janusz wszystko zeżarł, więc był głodny, to poszedł na zakupy. Drugi klocek popycha trzeci - Janusz jest jeszcze zamroczony po poprzednim wieczorze i nie zwraca uwagi na otoczenie, więc wchodzi w aromatyczną, świeżą, psią kupę. Wszystko logiczne? Wszystko do siebie pasuje? No to git majonez.

I właśnie to jest recepta, jak uniknąć działania imperatywu - pamiętać, że każde wydarzenie odciska piętno na całej historii i wpływa na jej dalszy przebieg. No właśnie, ale czemu ten imperatyw taki zły? Bo działa na zasadzie nowego klocka siłą wciśniętego między pozostałe. To może być sytuacja, kiedy autor całkowicie ignoruje prawa, którymi rządzi się dane uniwersum oraz wszelką logikę i po prostu robi, co mu się podoba. Albo kiedy bohater przez dłuuugi czas nie może pokonać antagonisty, a potem wali w niego z pięści i koniec. A może protagonista nagle w końcowym rozdziale stwierdza, że ma przy sobie super wypaśny artefakt? 

Po to w niemal każdej opowieści jest etap przygotowań - czas, kiedy bohater już wie, z kim musi się zmierzyć, więc robi wszystko, aby zebrać siły - aby wrzucić naszej postaci asa do rękawa. To właśnie wtedy może znaleźć magiczny miecz, spotkać zakon ninja-krasnoludów i nauczyć się ich technik czy zdobyć sojuszników, którzy z nim pójdą na finałową walkę. Nie można na sam koniec stwierdzić, że bohater coś posiada, kiedy wcześniej ani tego nie zdobył, ani nic na to nie wskazywało. W tym momencie ważnym zabiegiem jest Strzelba Czechowa, która powinna pojawić się właśnie na etapie przygotowań.

Pokażę Wam teraz przykładową scenę z jednego odcinka Księgi Trzeciej "Legendy Aanga". To może być troszku spoiler, ale postaram się opowiadać w taki sposób, by nie zdradzić wydarzeń z głównej fabuły.

Dwójka bohaterów wkrada się do więzienia należącego do Narodu Ognia, które jest wyspą na wrzącym jeziorze. Przylatują tam balonem, ale zaraz po przybyciu tracą go, więc muszą znaleźć inny sposób ucieczki. Bohaterowie przebierają się za strażników. Już na starcie są świadkami walki strażnika i jednego z więźniów. Sprowokowany więzień używa magii ognia, co jest zakazane, więc trafia do chłodziarki - metalowego kontenera z bardzo niską temperaturą w środku. W końcu przychodzi czas ucieczki, a jeden z bohaterów wymyśla genialny plan - kradną chłodziarkę i używają jej jako łodzi. Tak przynajmniej miało być, bo ostatecznie inni więźniowie, którzy się przypadkiem napatoczyli, płyną przez wrzące jezioro, a nasi bohaterowie zostają. Wychodzi im to na jednak dobre, bo uciekinierzy zostają złapani. Jednym z nich był koleś, który na samym początku walczył ze strażnikiem. Ten sam więzień zostaje zabrany na tortury, aby wyjawił, kto wymyślił ten plan. Gość mówi, że to ktoś przebrany za strażnika i wskazuje tego, który na początku sprowokował go do użycia magii ognia. Naczelnikowi wszystko układa się w logiczną całość - więzień i strażnik udawali, że walczą, więzień trafił do chłodziarki, miał okazję by wykręcić śruby, a potem uciec.

Czaicie, o co mi chodzi? Żeby czegoś użyć, trzeba to pokazać. Żeby bohater mógł pokonać tego złego, musi mieć ku temu sposobność i odpowiednie środki. Wyobraźcie sobie tę samą akcję z więzieniem, ale działającą na zasadzie imperatywu: bohaterowie nie mają jak uciec, kiedy nagle przylatuje smok, zjada strażników i zabiera ich bezpiecznie na ląd. Albo bohaterowie znajdują w jednej z cel miksturę, która chroni przed gorącem, więc mogą spokojnie przepłynąć wpław. Nie ma sensu, prawda? 

Dlatego trzeba pamiętać o kilku rzeczach:

1. Jedno wydarzenie musi wynikać z drugiego.

2. Nie można wyciągnąć asa z rękawa, jeśli wcześniej go tam nie włożyliśmy.

3. Poszczególne elementy muszą do siebie pasować i tworzyć logiczną całość.

No i jeszcze jedno - przypadki chodzą po ludziach. W prawdziwym życiu praktycznie wszystko dzieje się losowo (oczywiście tylko dla nas) - nauczycielka akurat miała zły humor, więc nas udupiła przy tablicy. Dla nas to czysty przypadek, ale humor nauczycielki miał swoją przyczynę. Znajdujemy piątaka na ulicy - zwykły fart, ale przecież wcześniej musiał go ktoś upuścić.

Literatura rządzi się nieco innymi prawami - choć tutaj też jak najbardziej mogą występować losowe sytuacje, to nie może być ich zbyt dużo i nie można dzięki nim rozwiązywać problemów, które są ważną częścią fabuły.

A na koniec omówię jeszcze jedną z zasad występujących w literaturze - Prawo Karmy. Komu najlepiej się żyje w prawdziwym świecie? Pewnym siebie manipulatorom, którzy nierzadko są wredni, egoistyczni i po prostu źli, ale potrafią dopiąć swego. I co my możemy na to poradzić? Ano nic, co najwyżej się powściekać albo zwyzywać ich na odległość. A co ze światem powieści? Jeśli widzimy złego bohatera, oczekujemy od autora, że w końcu go ukarze. Pragniemy sprawiedliwości, a kiedy w końcu ją dostajemy, odczuwamy satysfakcję. Gdyby na sam koniec wszyscy ukochani bohaterowie umarli, a ten wredny śmieć zdobył wszystko, bylibyśmy wściekli. Prawo karmy sprawia, że musimy rozwiązać sytuację z tym złym w taki sposób, by czytelnicy poczuli się usatysfakcjonowani. Nie musi to być śmierć, może być nawet nawrócenie na dobrą stronę, ale nie można sprawić, aby zło zatriumfowało. I nie mam na myśli zła jako ciemnej strony, tylko jako postaci, której czytelnicy nienawidzą. No chyba że chcecie celowo wkurzyć odbiorców, jednak wtedy mogą nie sięgnąć po Wasze inne dzieła. To jest świat literatury, który od zawsze rządzi się swoimi prawami i jest oderwaniem od smutnej rzeczywistości.


Pingwinowy kurs pisaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz