I've had enough

1.7K 154 76
                                    

[UWAGA! Niesmacznie, kanibalizm] 

— Kotku, która godzina? 

Gdy swój zamglony wzrok Jeon umieścił na tykającym talerzu zegara, okazało się, iż dopiero minęło czterdzieści-pięć minut. Narzeczeństwo zajęło miejsca przy stole, spoglądając prosto w swoje niegodziwe, plugawe aureole lśniących pod poświatą słabego oświetlenia gwiazd. Ich dłonie złączone zostały w jedną całość, zardzewiałą kłódkę wiszącą na moście zakochanych. Kuchnię obsiadł płynny mrok nocy, a tasiemcowe, ociekające woskiem świece rzucały przeraźliwe cienie na ich twarze, zupełnie jakby delfini noworodek bawił się kalejdoskopem. Taehyung zajęty był przeżuwaniem mięsa, które nie chciało przejść przez jego gardło, ze względu na swoją gumiastą konsystencję. Siłował się z surowym kawałkiem, pozwalając, by wodospad intensywnej czerwieni imperialnej przeczesywał jego mięsień oraz ścianki szkliwa, spływając prosto na sztućce goszczone pomiędzy jego kończynami. Przedmioty te zostały cudownie ozdobione połyskującym srebrem, co miało stworzyć iluzję, iż były droższe, niż naprawdę. Przez chwilę w jego przełyku zablokowała się długa żyłka, sprawiając, iż zakrztusił się pokarmem, wywołując tym samym szaleńczy kaszel. Chociaż forma mięsna z chwili na chwilę gubiła swe zacne kształty, język powoli poznawał zupełnie nieznany smak. Chłopaczyna nie pytał Jeona o to, co przyrządził, zbytnio go to nie obchodziło, ważne, że potrawa zadbała, by zaspokoić jego kubki smakowe. Nie wymieniali się słowami, a jedynie spojrzeniami. W którymś momencie likierowy blondyn wyczuł długi włos zaplątany w jednym z twardszych kawałków. Próbował zdmuchnąć go językiem, aczkolwiek kosmyk nie dawał za wygraną, wtapiając się niczym gęsie piórko w masło. Z jego ust wyrwał się jęk niezadowolenia. 

— Pieprzyć to... — szepnął farbowany, łapiąc za obrus przykrywający uroczy, drewniany stół, wystrugany z długowiecznego dębu. Pociągnął za niego tak mocno, iż cała zastawa razem z nadal palącymi się świecznikami została zrzucona, wszelkie porcelanowe talerze przerobione w mak, a widelce powbijały się w panele kreujące teren zdatny jedynie do spacerowania. Kościsty malec wspiął się na wysoki mebel, by niczym kot przejść się na czterech łapach prosto w ramiona swojego ukochanego. Jego ruchy pozostawały niesamowicie seksowne, sugestywne szczególnie przez odziewającą go odzież. Za duża, obrzydliwie aksamitna, bezgwiezdna koszula, jakby ze starszego brata opatulała nagie pośladki, które słodko wiły się z jednej strony ulicy na drugą. Zanim dosięgnął punkt docelowy, członek Jeona już kipiał pod materiałem granatowego szlafroka. Taehyung wskoczył na jego kolana, zarysowując długimi paznokciami jego szklany kark. Oboje całkowicie ignorowali tragiczną scenerię reżyserowaną w tle. Płomienie wytworzone przez zlewający się wosk dotarły do puchatych dywanów, tworząc agresywne powłoki dymu. Lemoniadowy feniks wymiotował ogniem, wytwarzając morderczy czad, jednak jeden z drugim byli zbyt sobą zainteresowani, by jakkolwiek to skomentować. Jeon ubrany w zaistniały grymas zlizał z ust swojego chłopaka kilka kropel krwi, pozwalając, by smak żelaza wgryzł się w jego tkankę tłuszczową. Boże, jaki on był seksowny! Opalone opuszki pośpiesznie odgarnęły część ubrania Jungkooka, by właściciel mógł się dopasować, przed wskoczeniem na swój utęskniony tron. Coś się dobijało do jego rozumowania, aczkolwiek olewał wszelkie bodźce ze świata prawdziwego. Długimi palcami złapał za utopione mięso w talerzu krwi, by po chwili zwyczajnie zacząć ocierać nim o swoją klatkę piersiową. Wydawał z siebie oazę seksualnych dźwięków, jednak w tej sytuacji brzmiał, zupełnie jak zarzynana sarna. Wzdychał, napierając na pulsującego penisa, którego żyłki próbowały wydostać się na brzeg.  Kochaj mnie, Jungkook, kochaj... Pierdol, szmać, ruchaj, gwałć — krzyczał długowłosy, nie potrafiąc poradzić sobie z nadchodzącą ekstazą. 

Przez podniecenie, które unosiło Jeona pośród chmur i w dal, jego gładki kutas nie potrafił dopasować się do o wiele za ciasnego wnętrza, wołającego o wypełnienie oraz spełnienie. Niezadowolenie trafiało we wkurwienie, aczkolwiek nie powstrzymywało to mężczyzny przez głęboką penetracją jego jedynej miłości. Rozerwał wręcz jego ścianki wewnętrzne wywołując w Taehyungu krzyk desperacji, jedynej tak wspaniałej, litościwej. Krew w tym przypadku posłużyła jako doskonały lubrykant. W tej chwili kuchnia zdążyła zblaknąć, a wszelkie fotografie wiszące na ścianie, parasolki rzucone w kąt czy praktyczne meble zostały zabite. Uduszone, powieszone, wykastrowane, rozgniecione. Spalone. Niemożliwością było, by Taehyung rozumiał co się właściwie działo. Ogień przemieszczał się z niewyobrażalną prędkością, był jak cichy morderca, który katował we śnie. Wystarczyła minuta lub dwie, by dopadł roznegliżowanych kochanków. A ci? Warczeli sobie w uszy, kończąc późną kolację. Żaden alarm przeciwpożarowy się nie włączył, nie dosłyszeli się pukania w drzwi, byli jakby sami na jednym, osieroconym kontynencie, zdani na własne łaski. Niższy poruszał biodrami ochoczo, aczkolwiek subtelnie niczym przeterminowana dziewica. Domagał się czegoś, co tylko Jungkook mógł mu dać. Chciał być jego w całości.

— Wyglądasz tak atrakcyjnie, mój mały książę. Pięknie komponujesz się z krwią tej brzydkiej kurwy na ciele — szepnął Jeon, kontynuując serię pchnięć, zanim otrzymał odpowiedź. 

— Nie smakowała mi wcale... Hej, Jungkook, zjedz mnie. Zjedz mnie w tej chwili. Chcę, byś wgryzał się we mnie, jakbym był twoim ostatnim posiłkiem, jakbyś tylko mnie potrzebował. Zrób to dla mnie, nie zastanawiaj się dwa razy. Chcę tego, chcę ciebie.  Kim szarpnął swojego chłopaka za szlafrok, aczkolwiek ten jedynie utopił się magicznym pół-sierpem. Podniósł go z siebie, przewieszając przez ramię, by udać się prosto w stronę płomieni. Przez chwilę przyglądał się im w ciszy, ilustrując iskry, dopatrując się spięcia. Ułożył go na pozostałości po kredensie, podciągając odzienie do góry.

— Zrobiłeś bałagan, Taehyung. Mam cię zjeść? Na pewno byłbyś najlepszym daniem, nie wątpię. Wiesz dobrze, że istnieję, by spełniać twoje fantazje, złotko — rzekł Jeon, schylając się, by podnieść zwęgloną formę z podłogi. Nie mógł sobie przypomnieć, czym takim była w pierwotnym stanie, jednak istniała na tyle wielka, by przydać się mu do kolejnej czynności.  Na początek dobre, stare faszerowanie. Wiesz, co się robi ze świniakami, słoneczko?  Ciemnowłosy jednym, mocnym ruchem wpakował kompletnie czarny przedmiot między nogi młodzieńca. Chłopaczyna sam nie wiedział, czy krzyczy z przyjemności czy z bólu. Cholera, on się jarał żywcem. 

Boże, dlaczego to było takie podniecające? 

By zaowocować to rozkoszne spotkanie, mężczyzna z powrotem wprowadził do gry swojego ociekającego sokami kutasa. Posuwanie było na tyle poważne, iż każdy kolejny ruch powodował otwieranie się kolejnej rany w środku. Pierdolił go ochoczo, tworząc tęczę psychodelicznych wibracji, traktując całą sytuację jak nagrywanie filmu, który miał się pojawić jeszcze tego wieczoru na deep webie. Jeon wiedział, że zanim dotrą płomienie, musi dać Taehyungowi to, o co go prosił. 

 Potem szczypta przyprawy... kontynuował, chwytając za garstkę popiołu, który zdążył zakurzyć starą popielnicę. Obsypał swojego chłopaka magicznym prochem, pozwalając by spadł, aż pod zwęglone jądra, obijające się o chude udka młodzieńca.  I do piekarnika  dokończył ochrypłym głosem, dziabiącym bębenki dygoczącej w świetle łani. Nawet galareta przy nim była uspokojona, jak po zażyciu środków nasennych. Poderwał postać, popychając ją prosto w buchające, pomarańczowe płomienie. Oboje poczęli palić się żywcem, śmiechom Jeona nie było końca. Tworzył z dupska swojej ofiary bluzgę artystyczną, a Tae z chwili na chwili przemieniał się w rozmazaną masę, mamuci pomiot, lawinę beznadziejnej skrajności. 

— Błagam, Jeon, zrób to! Konsumuj mnie, jak konsumowałeś tamtą dziwkę! wykrzyczała istota, której głos zanikał z czasem, zdającym się nie istnieć. To było coś innego, zupełnie jakby wyjebało ich w inny wymiar, planetarium było jedynie rozgrywką, przed trupim meczem. Jungkook nie miał zamiaru ignorować słów swojego bliskiego, męczennika, który palił się od wewnątrz, a również zewnątrz. Wyglądał tak świeżo, jak nastoletnie bóstwo, które wydobyło swoje ciało dopiero co spod prysznica. Pozostałością noża zaczął kroić jego plecy, tworząc na nich czystą algebrę, czerwona farba pryskała we wszystkie strony, wciskając gaz, zupełnie niczym kanister benzyny. 

Jesteś smaczny, Tae? To prawda czy mit? 

Wiedział, że posmakuje mu każdy element, jego skóra, śnieżnobiałe gałki oczne, pełne spermy naczynie, które nie zdąży się wypłukać. To będzie dopiero teatr, wyprzedany spektakl, boże, dochodził przez same złowieszcze myśli. Tak bardzo go kochał, jak nikogo nigdy. To była z pewnością chora miłość, lecz najprawdziwsza na świecie. Czystsza od kościoła i nowo narodzonego dziecka. Sakrament święty, boże... I on się zaczął palić. Żywioł zrobił sobie z niego prywatną dziwkę, posiadł go z każdej możliwej strony, kąta, lecz to było nieważne. Liczył się Taehyung, tak cudowny, pachnący... Tak smaczny... Tak, zapach palącego się ciała był tak kurewsko ubliżający, a co dopiero mówić o uczuciu, które towarzyszyło mu, gdy materiał wtapiał się w delikatną skórę. Lekcja gotowania zaliczona sukcesem, tylko czekać, aż puszczą premierę w telewizji. Miał nadzieję, że gdziekolwiek nie trafi, tam będzie i jego chłopak, inaczej będzie musiał popełnić samobójstwo. Będzie skakał z balkonu dwadzieścia razy, rzucał się pod tory trzydzieści, naciskał na spust pięćdziesiąt, by tylko zobaczyć tę nieskazitelną twarz znowu. Twarz, która już nie reagowała, kompletnie czarna, wypłukana. Miał rację, twierdząc, że jego chłopak nie zdąży dojść.

Ale ja ci pomogę, poczujesz go w pierdolonych zaświatach i wiesz?

Nie boję się śmierci, zobaczmy się w piekle, kochanie.

˹Access Denied˼ ✧ ᵏᵗʰ﹠ʲʲᵏWhere stories live. Discover now