Chapter 12

4.4K 240 20
                                    

Zmieniłam imię Aarona na Mason, będę jeszcze poprawiać to we wcześniejszych rozdziałach.

Mason p.o.v.

- Mogłabyś mi to wszystko wytłumaczyć! – od jakiś czterdziestu minut próbuje się dowiedzieć od swojej mate o co chodziło tej dziewczynie z piwnicy

- Mason, proszę nie krzycz – powiedziała spokojnie – ja sama nie wiem o co jej chodziło

Widząc jej zaszklone oczy podszedłem i objąłem ją mocno przyciągając do siebie, naprawdę chciałbym się dowiedzieć o co chodzi i czy moja mate jest tutaj bezpieczna.

- Mason, jesteśmy w Buxton tak? – usłyszałem jej szept

- Tak

- Tutaj niedaleko w wiosce mieszka moja babcia, muszę się z nią spotkać – patrzyła teraz w moje oczy – ona będzie znać odpowiedź

- Dobrze, jutro tam pojedziemy, a teraz chodź do kuchni musisz coś zjeść bo jesteś stanowczo za lekka – powiedziałem po czym wziąłem ją na ręce w stylu ''panny młodej"

W kuchni krzątała się Suzanne, marszcząc brwi szukając czegoś w szufladach podeszliśmy do niej i odnaleźliśmy zgubę, którą okazała się być drewniana łyżka do Spaghetti. Kobieta nałożyła nam makaron na talerze karząc zjeść wszystko i wyszła do drugiego pomieszczenia.

- Musimy się spotkać z twoim wujkiem i wyjaśnić przyczyn tego ataku – Mason przerwał wiszącą ciszę – Wiesz jak się z nimi skontaktować?

- Nie wiem, może spróbuje zadzwonić do rodziców – przerwała gdy w tym momencie, wybijając okno wpadła jakaś cegła na nasz stół

Spojrzeliśmy z Meleą na okno, po czym na rzecz leżącą przed nami. Wziąłem ją do ręki i odkleiłem kartkę na której odwrocie było napisane:

Jutro. Polana w lesie. 15:00.

- Chyba nie musimy już szukać – podałem jej karteczkę

Po dokończeniu i posprzątaniu po jedzeniu usiedliśmy wszyscy razem na kanapie w salonie. Nie mogłem przestać myśleć o co chodziło z słowami Księżniczko, co prawda kiedyś wszystkimi wilkołakami rządził jeden król, ale niemożliwe jest by jego ród przetrwał w końcu żył on tysiące lat temu i wszyscy z rodu Brooksów zostali zabici na wojnie, chyba że nie wszyscy wtedy zginęli...

***

Rano jak tylko się przebudziłem zobaczyłem moją małą mate wtuloną w mój bok, chwilę jeszcze tak leżałem i przyglądałem się jej ale postanowiłem wstać i zrobić poranny trening. Zarzuciłem na plecy jakąś pierwszą lepszą luźną bluzkę, wsunąłem czarne dresy i jeszcze raz zerkając na moją kobietę wyszedłem z pokoju udając się na dół.

W kuchni spotkałem Patricka ubranego podobnie do mnie i pijącego jakieś zielone coś, gdy tylko mnie zobaczył przywitał się i nalał do szklanki tego czegoś co okazało się być sokiem winogronowym. Staliśmy tak jeszcze chwile, po czym wyszliśmy razem z domu ustalając trasę biegu.

- Dlaczego w mojej kuchni było wybite okno? – zapytał w końcu mój towarzysz

Kompletnie o tym zapomniałem, będę musiał potem zlecić komuś naprawienie tego.

- Byliśmy wczoraj z Meleą w kuchni i rozmawialiśmy jak skontaktować się z watahą Allena, kiedy przez okno wpadła cegła z przyczepioną kartką na której pisało, Jutro. Polana w lesie. 15:00

- Aha, no dobrze bierzecie kogoś z watahy czy idziecie sami?

- Wezmę jakąś grupkę jakby tamci nie mieli pokojowych zamiarów – odpowiedziałem, po czym skierowaliśmy się z powrotem do domu

Od wejścia było już czuć piękny zapach smażonych naleśników i śmiechy naszych dziewczyn, skierowaliśmy się do kuchni i stanęliśmy w futrynie drzwi. Nie mogłem oderwać wzroku od mojej mate lekko poruszającej biodrami w rytm muzyki i przewracającej naleśniki na patelni, podszedłem do niej od tyłu i oplotłem ramionami jej szczupłą talię. Byliśmy w kuchni sami gdyż mój brat i jego mate gdzieś się przed chwilą ulotnili, obróciłem Mele do siebie i wpiłem się w jej usta smakowała tak słodko i jakby truskawkami?

Odkleiliśmy się od siebie, gdy było czuć spaleniznę. Melea szybko wyrwała się z moich objęć podbiegając do patelni i wyrzucając spalonego już placka.

- I widzisz co zrobiłeś? – odwróciła się do mnie z poważną miną ale ja i tak wiedziałem, że powstrzymuje śmiech

Zaśmiałem się pod nosem i pomogłem jej dokończyć robić posiłek, gdy wszystko leżało już na stole zawołaliśmy współlokatorów i zasiedliśmy do jedzenia, czas minął nam w super atmosferze cały czas śmialiśmy się albo opowiadaliśmy śmieszne historie z dzieciństwa.

- A pamiętasz jak wtedy na wakacjach spodobały nam się te dziewczyny? – przypomniał sobie Patrick

- Taa, próbowaliśmy je poderwać ale wleciały na nas psy ratowników i wpadliśmy w kaktusy, które jednak były prawdziwe, potem przez tydzień chodziliśmy i tylko wyciągaliśmy sobie z jakiś dziwnych miejsc kolce

- Chciałabym to zobaczyć – zaśmiała się Suz i Melea dołączyła do niej

Posiedzieliśmy jeszcze z jakieś półgodziny i rozeszliśmy się do swoich sypialni, spojrzałem na zegarek, który wskazywał 13:48.

- Boję się co mogę od nich usłyszeć – usłyszałem szept mojej mate

- Kochanie spokojnie, wszystko będzie dobrze – położyłem się koło niej i wtuliłem w swój tors- a teraz niestety musimy wstawać i już wychodzić żeby być punktualnie

Zeszliśmy na dół do holu gdzie stała już grupa, która pójdzie z nami.

- Oni pójdą z nami dla bezpieczeństwa – skierowałem się do stojącej koło mnie dziewczyny czując jej zdezorientowane spojrzenie

Po czym wyszliśmy z domu kierując się na spotkanie z drugą watahą.

Hey
50 gwiazdek i pięć komentarzy (każdy od innej osoby) = nowy rozdział

Moim usprawiedliwieniem na nie obecność jest brak weny i moje straszne lenistwo :(

Ale spokojnie następny rozdział powinien być jeszcze w tym tygodniu :)

Gwiazdkujcie i komentujcie

< Bardzo lubię czytać wasze opinie i jakieś rady dotyczące tej książki >

You belong to MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz