Rozdział 14 - Duet idealny

604 32 52
                                    



Czy ktokolwiek z żyjących zna definicję szczęścia lub ma na nie sprawdzoną receptę? A może szczęście znajduje nas samo, w najmniej odpowiednim momencie naszego istnienia, kiedy stoimy na rozdrożach, u progu dorosłości,w chwili podjęcia ważnych decyzji? Jestem szczęśliwy – kto ma w sobie tyle odwagi, by szczerze to powiedzieć? Człowiek może być szczęśliwy, nie mając praktycznie nic. Wystarczy mu tak niewiele,aby wypowiedzieć te magiczne słowa. Wystarczy jedna chwila, jedno spojrzenie, jeden gest i już wie, że odnalazł to, czego tak usilnie szukał.

Z pozoru tak łatwe, wręcz banalne, a w rzeczywistości, być naprawdę szczęśliwym, to przede wszystkim docenianie tego, co się posiada. Nie żądać wciąż więcej i więcej, bo po co? Po co zaśmiecać siebie, swoje serce i umysł nic nieznaczącymi drobnostkami dającymi jedynie pozorne uczucie spełnienia? Życie nie jest tego warte. Szczęście czeka tam, gdzie jest twoje serce. W miejscu, do którego możesz wrócić o każdej porze dnia i nocy.

Szczęście może przyjść równie szybko, co odejść i co wtedy się z nami dzieje? Co dzieje się ze światem, który nas otacza? Tracąc to, co jest nam najdroższe, wszystko przestaje mieć znaczenie. Świat traci kolory, stając się wyblakłą kliszą bez życia. Stracić je można tak szybko, jak się ono pojawiło, a my, ludzie, wciąż nie doceniamy tego, co już nam dane zostało.

Szczęście, miłość, przyjaźń oraz pozostałe pozytywne odczucia, relacje i oczywiście pełna akceptacja siebie i docenienie, są doskonałą mieszaniną. Idealnym przepisem na szczęście.


Czy to się dzieje naprawdę? Może to sen. Księżycu, proszę, dopomóż mi! Jeśli to sen, to nie chcę się z niego wybudzić. Czuł namiętność tyle razy, niemal do znudzenia, lecz czegoś takiego, to jeszcze ani jednego razu w swoim niekrótkim życiu. Powinien być przyzwyczajony do tego, ale... No właśnie, zabrakło mu słów. Nawet jego mózg nie ogarniał zaistniałej sytuacji. Cały świat stanął na głowie. Wokół wszystko zamarło, wiatr przestał wiać, śnieg już nie prószył, odgłosy co do jednego zamilkły. Było słychać tylko bicia ich serc. Dwóch serc, które właśnie, w tym momencie się z sobą zsynchronizowały. Oboje poczuli, jak czas staje w miejscu. Jak przez ich ciała przechodzi przyjemna fala prądu, pobudzając wszystkie możliwe nerwy i fundując im kolejne dawki nieznanych jak dotąd doznań. Ta chwila była po prosu idealna, magiczna.

Przełomowa.

Wiedziała na co się decyduje, że od tego nie będzie już odwrotu. Ale ona chciała tego. Całą sobą. Potrzebowała tego, pragnęła, pożądała. Jeszcze w całym swoim życiu nie czuła takiej eksplozji uczuć. To było niewiarygodne, wręcz nie do opisania. Choć nie, było jedno takie, które by się nadało. Idealnie. To było idealne, jak spełnienie naraz wszystkich marzeń. Jakby cały ból, którego doświadczyła w ciągu swego istnienia nigdy nie istniał. Jakby był tylko odległym snem. Zbliżyła swoje usta do ust Amora, jednocześnie czując jak jego ciepłe dłonie przyjemnie grzeją jej skórę twarzy. Dzieliły ich milimetry, kiedy Mo zamknęła całkowicie oczy, dając się ponieść tej cudownej chwili. Jego ciepło było takie przyjemne, niemal uzależniające. Tak cholernie dobre.

Kiedy jej gorący oddech owiał twarz Amora ten nie wytrzymał. Wpił się w jej usta z dziką zachłannością. Marzył o tej chwili od dobrych kilkudziesięciu lat, i szczerze nie spodziewał się, że to w ogóle nastąpi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż ten pocałunek przypieczętuje ich wspólny los. Od tego momentu będą złączeni nie tylko relacją czy uczuciem, ale więzią, której nic już nie będzie w stanie zniszczyć. To zainicjowanie czegoś, co w przyszłości pozwoli Mo sprowadzić Lunara na Ziemię, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Wreszcie mógł skosztować tych ust. Ust, których nikt, poza nim, nigdy nie spróbuje. Będą tylko jego, ona cała należy już tylko i wyłącznie do niego. A on do niej. Całował ją namiętnie, czekając cierpliwie, aż Mo da mu większy dostęp, co po kilku sekundach nastąpiło. Z rozkoszą pogłębił pocałunek, serwując Manen coraz więcej doznać. Doskonalił się w tej sztuce ponad pięć wieków, więc miał się czym pochwalić. Natomiast Mo, ku zdziwieniu Amora, nie była najgorsza w te klocki jak na nowicjuszkę. Oddawała każdą pieszczotę z równą siłą. Zarzuciła mu ręce za szyję, wplatając palce w jego czarne włosy, przez co przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej. Amor nie pozostał bierny. Po ramionach dziewczyny zjechał gładko rękoma w dół, by objąć swoją gwiazdkę w talii. Jej zapach, bliskość i smak tak go odurzyły, że zapomniał o bożym świecie. Była tylko Manen. Ona i on. Razem. Nawet nie zauważył, jak znalazł się z blondynką pod ścianą.

Strażniczka GwiazdWhere stories live. Discover now