Rozdział 2 - Nowy Pitch ( wersja poprawiona )

1.8K 92 6
                                    


Białowłosy strażnik w pierwszej chwili myślał, że chyba się przesłyszał. Spojrzał zszokowany na Northa, nie wierząc w jego słowa. Mknęli w saniach świętego Mikołaja do miejsca, gdzie ponoć Mrok zaatakował grupę syren w Zatoce Księżycowej, jak dowiedział się od Piaska. Syreny, z tego, co było wiadomo, strzegły jednego z czterech kluczy, nikt jednak nie wiedział, do czego te zagadkowe klucze służyły. Strażnicy nigdy nie zawracali sobie głowy innymi nieśmiertelnymi, nie pozwalały im na to ich obowiązki, a także to, że większość z nich była albo nieufna, albo zapracowana równie mocno co oni. Na przykład taka Matka Natura i jej córki. Wiecznie miały coś do roboty, jednak najstarsza córka - Winter, patronka zimy, z którą Jack od razu znalazł wspólny język, niby najstarsza i poważna, ale jeśli chodziło o zabawy na śniegu, to była prawdziwą mistrzynią. W sumie reszta jej sióstr również była dość sympatyczna, lecz Matka Natura twardą ręką sprawowała swoje obowiązki, a co za tym idzie - nie raz pogoniła Jacka za ingerowanie w zmiany pór roku. Kiedyś tak mu się dostało, że przez dobry miesiąc miał guza na głowie, ale było warto. Żart, jaki wywinął Zającowi, uważał za godny każdego poświęcenia.

- Jak to Mrok wrócił? Przecież jest zbyt słaby, by nam zagrozić. - Strażnik zabawy skierował to pytanie do Mikołaja, który, trzymając lejce w swoich ogromnych dłoniach, pociągnął je ostro w prawo.

- Nie wiemy na sto procent, ale lepiej to sprawdzić. Z tego, co zdążyła nam przekazać głównodowodząca księżycowych syren, to zostały zaatakowane przez koszmary Czarnego Pana. - Na pytanie białowłosego odpowiedziała Zębowa Wróżka, która przed chwilą właśnie dołączyła do załogi.

- Ząbek ma rację... lepiej dmuchać... na zimne - wydusił z siebie Zając, który coraz bardziej zieleniał na swojej mordce. Jack spojrzał na przyjaciela z politowaniem. Na usta już cisnął mu się jakiś złośliwy komentarz, kiedy do jego uszu dotarł krzyk Ząbka.

- North, uważaj...! - zdążyła jedynie krzyknąć, ale było już za późno.

Tymczasem wysoko, gdzieś ponad ziemską atmosferą, leciała z dużą prędkością pewna blondwłosa dziewczyna. Miała zacięty wyraz twarzy, zawsze tak było, jak szykowała się do udziału w bitwie. A tym razem walka czekała ją na Ziemi, w miejscu, gdzie został ukryty jeden z kluczy do Księżycowego Grobowca. Przypadek? Blondynka była święcie przekonana, że to celowo przeprowadzony i zaplanowany atak. Nie miała żadnych wątpliwości. Na samą myśl o tym, że ktoś śmiał naruszyć to święte, zwłaszcza dla niej, miejsce aż gotowała się ze złości. Miała zamiar nie tylko dowiedzieć się, kto śmiał wtargnąć do Księżycowej Zatoki, lecz również zetrzeć tego kogoś z powierzchni Ziemi. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że jak tylko jej stopy dotkną gruntu, jej moce zostaną zniwelowane o połowę, w tym utraci również zdolność latania, ale to ją w ogóle nie obchodziło. Była w takim stanie, że wszystko, dosłownie wszystko, staranowałaby niczym czołg. Niejeden nieśmiertelny przekonał się na własnej skórze, co to znaczy mieć ją za przeciwnika. Przekroczyła właśnie górną granicę atmosfery i była coraz bliżej, kiedy niespodziewanie drogę zastąpiły jej jakieś dziwaczne, czarne stwory. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak zdeformowane konie, ale zdecydowanie nimi nie były. Blond strażniczka od razu wyczuła w nich czarną energię Cienia, która tylko spotęgowała aurę koszmarów.

- Zejść mi z drogi...! - warknęła. Nie wahając się, sięgnęła po dwa miecze umocowane na plecach i groźnie spojrzała na około dwadzieścia sennych stworów przed sobą. Te jedynie prychnęły i ani myślały się cofnąć. - Same tego chciałyście - rzekła ściszonym tonem, uśmiechając się szatańsko. Jej miecze zalśniły oślepiającym blaskiem, co lekko zdezorientowało koszmary, aby po chwili przemienić się w rękach strażniczki w gwiezdny, srebrny kostur. Blondynka uniosła nową broń wysoko w górę, obróciła nią kilka razy i po sekundzie zaatakowała swoich przeciwników świetlnym atakiem. Machnęła kosturem, poziomo wytwarzając pojedynczą, ale dość potężną falę gwiezdnego światła, które za jednym uderzeniem zniszczyło doszczętnie wszystkie koszmary. Te jedynie wydały z siebie przeraźliwy pisk, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu, może poza paroma drobinkami czarnego piasku, które także po krótkiej chwili wyparowały przy kontakcie ze światłem. Zadowolona z siebie strażniczka przywróciła pierwotny kształt swojej broni i schowała dwa miecze za plecami. Kiedy już miała ruszyć ku planecie, poczuła, jak bardzo dobrze znana jej siła rozrywa jej skórę na prawym ramieniu. Dziewczyna odruchowo złapała się za miejsce, gdzie poczuła ostrzeżenie w postaci ogromnego bólu. Zdezorientowana zdjęła kurtkę, pospiesznie obejrzała swoją ranę, z której o dziwo nie spłynęła ani jedna kropla krwi. Jej serce przyspieszyło, a ogarniający ją niepokój opanował cały umysł.

Strażniczka GwiazdWhere stories live. Discover now