Rozdział 12 - Znowu ciemność

Start from the beginning
                                    

Jack wkroczył do wielkiej sali, a kiedy już się w niej znalazł, zauważył, iż Mo stoi przy otwartych drzwiach. Po kilku sekundach jej postać odwróciła się w jego stronę. Nie trzeba było mieć sokolego wzroku, by stwierdzić, że dawna Manen powróciła. Jej oczy na powrót stały się zimne, niedostępne, i co najbardziej zasmuciło Jacka, znowu przeważał w nich smutek. Nie cierpię, gdy tak na mnie patrzy. Mam wtedy ochotę ją objąć.., czego za żadne skarby nie zrobię z własnej woli, chociaż, kiedy by nikt nie patrzył... Zaraz, nie. Czemu mam na to w ogóle ochotę? Może dlatego, że nie lubię jak się smuci? Jack zamyślił się przez chwilę. Wnioski, do jakich doszedł sprawiły, że zaczął poważnie się nad sobą zastanawiać. Co ja tak naprawdę czuję?  Ta jedna myśl zawładnęła jego umysłem, powodując niesamowity chaos. On, Jack Frost, duch zimy i strażnik zabawy, nie wie, co się z nim dzieje. Coraz częściej zdarzało mu się zapominać lub zamyślać. O czym mógł myśleć Jack?

Znowu zapadła noc. Kolejna noc pełna uśpionych dźwięków i spokojnych snów. Noc, której światło i magia pochodzące z rozgwieżdżonego nieboskłonu, przezwyciężającego jasność najsłoneczniejszego dnia. To właśnie w nocy dzieją się najprawdziwsze cuda i Jack o tym wiedział. W końcu on też po raz drugi narodził się w nocy podczas pełni księżyca.

Po zakończeniu comiesięcznej narady na biegunie u Northa, jego zwyczajem stało się spędzanie kilku nocy w Burgess, nad stawem, gdzie zginął będąc Jackiem Overlandem, a narodził się ponownie jako Jack Frost. Nie wiedział dlaczego, ale to miejsce przyciągało go, jakby skrywało w sobie tajemnice i to właśnie on musiał ją odkryć. Takie przynajmniej odnosił wrażenie. Odpowiedź miały mu podsunąć wesoło iskrzące się, niezliczone gwiazdy na niebie, które tej nocy były wyjątkowo piękne. Krystalicznie czysty nieboskłon po prostu olśniewał swym majestatem oraz bezgranicznością. Białowłosy strażnik leżał wygodnie w koronie najwyższego z drzew w miejskim parku i jak urzeczony patrzył z zachwytem w gwiazdy. Aż nie mógł uwierzyć, że istnieje tam, wysoko w górze, w samym kosmosie ktoś, kto to wszystko tworzy. Wydawało mu się to absolutnie niemożliwe, by ktokolwiek był w stanie to zrobić. Przecież wszechświat jest ogromny, prawie że nieskończony! Jak ktoś mógłby rozkazać gwiazdom, by ułożyły się w odpowiednią konstelację lub pilnować, by w Ziemię nie uderzył przez przypadek jakiś zbłąkany meteoryt? Jednak okazało się, iż ktoś to wszystko, a nawet więcej robi. Ktoś nieustannie czuwa nad nimi, niczym wieczny anioł stróż. Jak prawdziwy strażnik. Jack westchnął niespodziewanie, jego intensywnie niebieskie oczy spoczęły na najjaśniejszym punkcie, kiedy niebo przecięła pojedyncza, spadająca gwiazda. Chłopak prędko pomyślał życzenie, tak jak nakazywał zwyczaj. Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć go do końca, a na nocnym granacie zmaterializowała się niezwykle jasna postać. Swym światłem niemal dorównała księżycowi, który za dwie noce miał ukazać się w pełni. Nie minęła minuta, a ze światła wyłoniła się Manen, strażniczka gwiazd, którą Jack dopiero co poznał. Dziewczyna wylądowała jakieś pięćdziesiąt metrów od niego na jednym z ośnieżonych dębów. Zręcznie, z gracją dorównującą zawodowej tancerce baletowej, zeskoczyła na ziemię zasypaną śniegiem. Jack poprawił swoją pozycję na gałęzi, mocniej ściskając swój kij, przez co na jego powierzchni pojawiło się więcej szronu. Co ona tu robi?Chodziło mu po głowie. Nie przepadał za tą dziewczyną, była wredna, chamska i wywyższająca się, jednak coś mu w niej nie pasowało - jej oczy. Tak smutnych oczu jeszcze nie widział w całym swoim życiu. Gwiezdna wylądowała w zaspie, co chyba w ogóle jej nie przeszkadzało. Choć był od niej trochę oddalony i w pobliżu nie paliła się żadna latarnia, Jack bez problemu obserwował jej poczynania. Jej postać emanowała magicznym blaskiem, przez co z pewnością wzbudziłaby niemałą sensację, gdyby ktoś ją zauważył. Jednakże, jak na złość, nikogo nie było w pobliżu. Ukryła włosy pod kapturem, mocno naciągając go na głowę, ubierając również swoje nieodłączne okulary przeciwsłoneczne. Chowając obie ręce w kieszeniach swojej skórzanej kurtki, ruszyła przed siebie w przeciwnym kierunku, zlewając się z mrokiem nocy, przez co Jack już nie potrafił jej dostrzec, choć nawet przemieścił się w locie o kilkanaście metrów. Postanowił ją śledzić. Ruszył za strażniczką, aby dowiedzieć się, co znowu kombinuje, ale jakby pech chciał, zniknęła. No po prostu rozpłynęła się w powietrzu! To niemożliwe. Musi gdzieś tu być! Krzyczał do siebie w myślach, lecz na nic się to zdało. Nie znalazł jej. Jak widać, gęstwiny mroku sprzyjały jej, nie jemu. To ona żyła na co dzień w ciemnościach, więc co się dziwić? Chłopak poczuł zawód, chciał z nią porozmawiać, spytać o tak wiele rzeczy, ale nie było mu to dane. Kolejny już raz zresztą. Zrezygnowany postanowił udać się z powrotem do bazy. Chociaż tam nikt nie znika w objęciach ciemności. Nie ukrywał, że na jej widok jego serce przyspieszyło, jednak tłumaczył to sobie tym, że nie trawi jej osoby.

Strażniczka GwiazdWhere stories live. Discover now