10. Orki z Majorki

Zacznij od początku
                                    

– Będzie dobrze. W końcu nie teleportujesz się niepotrzebnie, nie leczysz innych dotykiem i nie wnikasz w cudze myśli. Wszystko jest na swoim miejscu, gdyż nie używasz swojego daru – mówię troskliwie, prowadząc ją w stronę pokoju Candidy. Liczę, że dziewczyna wróciła w pełni do swojego charakteru i jedyne, co zrobi po dowiedzeniu się o wyjeździe, to uściska mnie i rzuci jakiś głupi komentarz. Jeśli jednak nie... będę musiał się zastanowić, co jeszcze zrobić, by była w stu procentach sobą.

– CO?! To ja tak mogę? – pyta z niedowierzaniem Aurora, piorunując mnie spojrzeniem. O, to tego Gabriel jej nie powiedział przed swoją ucieczką? Mam nadzieję, że teraz Magdalena daje mu za to kosza. Powinien wprowadzić mą kobietę w świat, w jakim jemu przyszło żyć, ale jeśli tego nie zrobił: oberwie przy pierwszej okazji zejścia do nas, do Marsheland.

– Oczywiście, że możesz, ale nawet nie próbuj! To znaczy... jeszcze nie teraz. Najpierw powinnaś się oswoić ze swoją nową naturą. Przed wyjazdem kosztowanie nadprzyrodzonych zdolności, nie jest niczym odpowiednim. Kiedy wrócimy, będziesz mogła zrobić, co tylko zechcesz, ale nie dziś. I nie jutro! – ostrzegam ją tuż przed sypialnią Candidy.

Aurora kiwa entuzjastycznie głową, a ja w duchu karcę się, że akurat dzisiaj powiedziałem jej o tych wszystkich możliwościach, które stoją przed nią otworem, będąc aniołem, wysłannikiem Boga. A to w sumie zabawna kwestia. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że Aurora Vino miałaby być aniołem – wyśmiałbym tę osobę, jednak teraz... stało się to istną rzeczywistością.

Pukam trzy razy, nim wchodzę do środka. Candida owinięta jest w swój koc z Avengersów, nucąc jakąś piosenkę, zapisując coś w notesie na łóżku. Typowa nastolatka. Ściągam z jej uszu słuchawki, pokazując, że wraz z Aurorą chcemy porozmawiać.

– Ach, jasne, siadajcie. Aurora... – zaczyna Can, lecz kobieta przerywa jej machnięciem ręki. Dla mojej córki to znak, by lepiej przymknęła jadaczkę, nim powie za dużo.

– Nie teraz, proszę. Będziemy mogły porozmawiać jeszcze nieraz, ale teraz posłuchaj ojca.

– Postanowiłem, że zrobisz sobie dłuższy urlop od tej szkoły we Francji i pojedziemy wspólnie na Majorkę. Co ty na to? – pytam, i choć spodziewałem się całkowicie innej reakcji ze strony Candidy, uśmiecham się najszerzej, jak tylko potrafię. W końcu jestem dobrym tatą, tak? Muszę przynajmniej zachowywać pozory.

– To mnie zaskoczyliście...

– Domyślam się, jednak wystarczy tylko twoja zgoda, a jeszcze dziś ruszamy – oznajmiam wesoło, starając się zmienić nastawienie córki. Aurora również uśmiecha się, kiwając do przyjaciółki. Candida mimo wszystko pozostaje niewzruszona tą propozycją i wzrusza ramionami, unikając naszego spojrzenia. Wlepia wzrok w notes, słuchawki, koc, byleby nie patrzeć na nas swoim smutnym, obłąkanym spojrzeniem.

Sądzę, że powinna zostać sam na sam z Aurorą. Zawsze świetnie się dogadywały i na pewno potrzebują teraz tej rozmowy, zwłaszcza, że Candida często słuchała rad swojej starszej przyjaciółki, uważając ją za wielki autorytet. Chciała po prostu być jak ona, robić to, co ona, być tak samo dobra, tak samo wyrozumiała, życzliwa i sympatyczna. Jednak moja córka to moja córka i nie potrafi zgrywać wielkiej świętoszki jaką jest Aurora. Ta dziewuszka ma wrodzone alter ego tatusia. No i cóż to z taką poradzić, jak tylko się cieszyć, że mam tak wspaniałą córkę?

Nic nie mówię, lecz szybko zabieram swój boski tyłek, ruszając do wyjścia. Zostawię je same, poczekam na Aurorę i z pewnością jeszcze dziś ruszymy na Majorkę, na cudowną wyspę, gdzie znów staniemy się jedną, spójną drużyną, a nie pokracznymi wrogami.

Maska AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz