Okrutna Klepsydra

6 0 0
                                    

Dwie godziny.

Zostały mi dwie godziny na wybranie sobie boga, do którego złożę modły o dobre życie po śmierci, albo raczej o to by mnie gdziekolwiek przyjęli. Jednak chyba nie warto na to tracić czas. Nie dbałem o bogów za życia, więc czemu miałbym po śmierci? Lepiej spędzić to ostatnie chwilę zajmując się kimś o kogo istnieniu mam pojęcie. Kogoś kogo ciepłą skórę mogę dotknąć, zapraszające ciało wtulić sobie do rozgoryczonej piersi i czyj oddech mogę poczuć na wciąż nie oddzielonej od pustego łba szyi.

Dwie godziny, tyle daje mi okrutna klepsydra, w której górnej komorze zostało niewiele ponad trzy szczypty soli, bo resztę w przeciągu tygodnia wypiłem do dna, żeby zagłuszyć gorycz dźwiękiem żarłocznego gardła. Oczywiście nic to nie dało, a nawet spotęgowało ból, bo sól pozostawia po sobie jedynie suchość w ustach. Ale skąd ja to mogłem wiedzieć? Przecież nie wiedziałem nic.

I dalej nie wiem.

- Będziesz tęsknić? - Pytam, próbując całą sytuację obrócić podobnie jak moje życie w jeden pieprzony żart.

- Zadajesz głupie pytania. - Mówi, zmuszając swoje oczy do hamowania łez. - Oczywiście, że będę tęsknić. Byłeś pierwszym, który został ze mną do końca.

Nie zwracamy uwagi na to, że nasz romans trwał zaledwie dwa dni, bo przecież nie czas odmierza więzi, a dusza. A ona akurat mówi nam, że naszą więź wykuto ze stali damasceńskiej. Ale kto by tam słuchał duszy. Na pewno nie ja. Przecież według mnie ona nie istnieje.

Właśnie sobie uświadamiam, że ja tam naprawdę jej nie znam. Znalazła mnie wyrzuconego przez wąskie morze, nakarmiła kwiatami lotosu i napoiła ambrozją, a ja nie dostrzegając iż wpadłem w pułapkę, zakochałem się w niej na zabój i oddałem samego siebie na wieczne nieoddanie. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiła. Dlaczego wybrała akurat mnie. Przecież nic na tym nie zyskała, a co więcej straciła, albowiem wpadła na wilka, który wykorzystał jej uczucie do wypełnienie sobie pustego, ulatującego życia. Potraktowałem ją jako wykwintny mebel, bądź basen, który bogacz stawia w swym pałacu jako wisienkę na torcie własnego bogactwa. Tylko, że ja nie mam żadnego bogactwa. Jestem bezdomnym biedakiem na czyimś utrzymaniu. Wrzuciłem ją do pustego skarbca i zamknąłem tam, żeby móc potem pokazywać ją gościom i mówić: "Patrzcie jaki jestem bogaty!"

Wpatruje się we mnie jak w obrazek, wciąż nieświadoma, że jest więźniem w moim zasuszonym sercu, a ja zaczepiam ją, rzucając promienisty uśmiech dla otuchy.

- Co zamierzasz? - Pyta smutnymi, zmęczonymi oczyma pobitej sierotki, a ja przytulam się do niej, byleby ich nie widzieć.

- Jak to co zamierzam? - Jak zwykle jej nie rozumiem. - Za niecałe dwie godziny przyjdzie po mnie i utnie mi głowę. Dużo mi do roboty nie zostawi.

- Nie chcesz walczyć? - Zerka zdziwiona.

- Po co?

- Żeby się bronić... - Odpowiada niepewnie.

- Przed czym? - Parskam suchym śmiechem. - Przed nim? Przed nim nie da się obronić. Zegarmistrz przychodzi po wszystkich i dla nikogo nie ma litości. To wiem na pewno

Jest to jedyna rzecz jaką wiem.

- Zresztą. - Zaczynam znowu. Mój głos jest zmęczony, przez co struny głosowe działają osowiale i nie chcą słuchać moich rozkazów. - Czego mam bronić? Zmarnowanego życia i niespełnionych snów? Tak naprawdę, nigdy nie miałem tych rzeczy.

- Przecież żyjesz... Oddychasz. W twych żyłach płynie ciepła krew, którą pompuje serce. - Mówi. - Nie wmówisz mi, że nie jesteś martwy.

Sól w KlepsydrzeWhere stories live. Discover now