Wskazówki Zegara za Skrzydła

8 0 0
                                    

Orzeł Biały, który tak niespodziewanie pojawił się w moim towarzystwie dobre dziesięć minut temu, wyciąga z pazuchy ciemnego fraku srebrny zegarek na pozłacanym łańcuszku. Następnie otwiera go i zerka na niego przymrużonym prawym okiem.

- Już prawie dwunasta. - Oznajmia całej grupie. - Wie ktoś z was za ile powinno zacząć się przedstawienie?

Z trudem zatrzymuję się przed odpowiedzeniem mu "Już trwa".

Z tego co mi wiadomo to... - Jastrząb zerka w odmęty pamięci. - Piętnastej. Tak. O piętnastej.

Dziękuje. - Kłania mu się Orzeł, a następnie w niespodziewanym zwrocie akcji (przynajmniej dla mnie), zwraca twarz w moim kierunku - Młody człowieku, chodź ze mną na chwilę.

Nie zastanowiwszy się, zgadzam się.

Prowadzi mnie przez odmęty korytarzu, których ściany wzniesiono z wciąż żywych ptasich ciał. Nie wiem w jakim celu zmierzamy, bo jego białe cielsko przesłania mi cały przód, więc jestem zmuszony iść po omacku... A raczej po jego śladach. Otwieram usta, żeby zapytać dokąd idziemy oraz po co tam idziemy, ale (jak zwykle) zagłusza mnie hałaśliwy tłum.

W końcu docieramy do niezbyt dużych drzwi pod marmurowymi schodami, prowadzącymi na piętro, którego gościnny pokój nie różni się niczym od tego, w którym obecnie jesteśmy. Ten sam hałas, ten sam tłum. Nie zasługuje na osobny opis. Za to drzwi już tak. Nie wyglądają jak typowe drzwi, które ktoś mógłby mieć w domu, a już na pewno nie tak bogackim jak ten. Są prostym prostokątem zbitym z zakurzonych desek, pomiędzy którymi są odstępy jak między zębami szczerbatego.

- Co to za drzwi? - Pytam z ciekawością mojego przewodnika.

- Na backstage. - Mówi wprost.

- Że gdzie?

- No za kulisy. Widzę, że z twoim słownictwem nie najlepiej. - Podśmiechuje się ze mnie.

- Ale to nawet nie jest po polsku. - Staram się oponować.

- Może i nie.

Orzeł wzrusza ramionami po czym naciska na prymitywną klamkę, najwyraźniej wykutą ze starego klucza francuskiego. Dziwaczna konstrukcja. Drzwi uchylają się, odsłaniając grobowe ciemności, w które mój przewodnik prowadzi mnie bez chwili zastanowienia. A ja się nie sprzeciwiam, pozwalając mrokowi otulić mnie czarnymi łapami.

Idziemy dobre dwadzieścia metrów, nim Orzeł znajduje gdzieś na ścianie świeczkę z na wpół wypalonym lontem. Chwyta ją w prawą rękę, a drugą szuka zapalniczki za pazuchą fraku. Nie zajmuje mu to długo, bo już kilkanaście sekund później zimny korytarz oświeca ciepły, chociaż malutki, tańczący wesoło płomień świecy. Nagle okazuje się, że korytarz wcale nie jest taki ciasny jak wcześniej myślałem. Bez problemu mógłbym nim iść z rozłożonymi ramionami i mieć jeszcze trochę miejsca, żeby kiwać się z prawa na lewo, jak akrobata balansujący na linie.

A powiesz mi w końcu po co idziemy za te kulisy? - Pytam, a korytarz niesie echo moich słów w dalekie strony. - Wziął mnie Pan tak znikąd z tłumu bez żadnego wytłumaczenia. A chyba jakieś mi się należy, czyż nie?

- Przysyła mnie twoja stara znajoma. - Mówi, uśmiechając się pod nosem. A raczej malutkimi dziurkami nozdrzo podobnymi na dziobie.

- Podłogi? - Pytam, usłyszawszy "starej".

- Co? Nie. Chodziło mi o Srokę. - Wyjaśnia.

- Jak to Srokę? - Dziwię się. Wydawało mi się, że po naszym ostatnim spotkaniu już więcej się do mnie nie odezwie. No i cóż, nie odezwała się, tylko wysłała posłańca.

Sól w KlepsydrzeWhere stories live. Discover now