Spowiedź Szaleńca

10 0 0
                                    

W pogoni za mną poleciały jedynie ostre kawałki szkła oraz fragmenty odłamane z pozłacanej ramy. Lot okazuje się o wiele trudniejszy niż go sobie wyobrażałem. Myślałem, że wystarczy wzbić się w powietrze z wystarczającą ilością piór, ale jak przewidział Pan Chronowiecki kiedy zaproponował bardziej adekwatny tytuł mojej sztuki. Wygląda na to, że sam wiatr cię nie poniesie. No bo kto by się domyślił. Na pewno nie ja.

Zaczynam myśleć, że nie umiem podejmować decyzji. Wszystko robię pochopnie, wiedziony prymitywnym instynktem, który najwyraźniej już dawno wyparł u mnie zimną logikę, tak cenioną w dzisiejszych czasach. Nie domyśliłem się, że upadek będzie tak samo bolesny jak wysoko musiałem się wspiąć, by upaść.

Nie zahacza o mnie żadna gałąź. Nie upadam w wodę. Po prostu lecę prosto w dół na złamanie karku.

Całe światło znika, cały świat. Przed oczyma staje mi ponura ciemność, w której czai się dobrze znana mi postać. Jej wilcze, jarzące się żółcią ślepia wbijają się we mnie niczym stalowe noże, a ja tylko leżę w bezruchu, podając się bestii na srebrnym talerzu, jak mniemam, razem z górą sałatek, w końcu czuję pod sobą ostre źdźbła trawy. Coś sądzę, że zieleniną bestia pogardzi i po prostu weźmie się za danie główne.

Wynurza się spod ciężkiego całunu mroku, pokazując mi gładką, bladą skórę oraz prościutkie włosy niczym pukiel nici uplecionych z czystego srebra. Ładna okrągła buzia uśmiecha się do mnie, wystawiając zza słonych warg szereg śnieżnobiałych zębów, jak u wilka bądź chytrego lisa... Znam tę postać aż za dobrze. W końcu dzieliłem z nią łożę przez całą wieczność...

A co mi szkodzi.

Przebiegam wzrokiem po jej oślepiającej bielą postaci. Oceniam sylwetkę, smakuję zapach morskiej wody, unoszący się od jej delikatnej szyi. Wchłaniam go, zatapiam się we wspomnieniach i wyciągam złamaną rękę w jej kierunku. Moja dawna kochanka przyspiesza kroku, byleby być obok mnie. Łapczywie splata swoje szorstkie paluszki z moimi złamanymi kostkami. Nie czuję przy niej bólu. Nie czuję nic... Oprócz ogarniającej mnie senności.

- Tik tok, Gąsienico... Tik Tok.

Głos Chronowieckiego brutalnie wyciąga mnie z letargu, niemal wyszarpuje jak pies psu kość.

Otwieram oczy i pierwsze co mi się w nie rzuca to rozsypana koło mej twarzy sól. Zdmuchuję ją sprzed siebie, żeby przypadkiem nie dosięgła mi oczu. Ziarenka rozwiewają się na wietrze, a ja próbuję wstać, ale złamane kości oraz zerwane ścięgna nie chcą mi na to pozwolić.

- Pomocy!

Krzyczę z całej siły, mimo iż płuca przebija mi własne żebro. Na nic wołania, jestem za daleko, nikt mnie ni usłyszy. Jeśli mam być szczery, to nie chcę zostać usłyszany. Ostatnie dni spędziłem za maską, której usta wykonano z uwagą na to, by aktora mogły usłyszeć całe tłumu, ale on sam siebie nie słyszał. Pora pomówić troszeczkę z samym sobą, zamiast rzucać słowa na wiatr ku uciesze szarej, bezkształtnej masy.

Zamykam oczy, żeby zobaczyć moją ukochaną.

- Kochanie, musimy porozmawiać.

Ona kiwa głową, po czym kładzie się obok mnie i okrywa mnie kocem z rękawa białej sukni.

- Potrzebuję porady... - Nie mam siły mówić głośno, więc szepczę jej prosto do zimnego ucha.

Mruży oczy, a następnie obejmuje mnie nogą oraz drugą ręką, zamykając mnie w szczelnej klatce własnego ciała. Ściska mnie mocno jak wąż boa.

Zostało mi tylko siedem dni... Nie wiem co z nimi zrobić...

Odpowiada mi całusem w czoło.

Sól w KlepsydrzeWhere stories live. Discover now