Poszukiwania Kamienia Filozoficznego

4 0 0
                                    

Staram się trzymać z tyłu. Z daleka od tego wszystkiego. Na kupie kamieni, która została po powalonych na ziemię małpach. Niedługo trwała zamiana ról między aktorami. Ten, który przedtem stał na górzę z suchych patyków z dłońmi i sercem wyciągniętym do posłusznego tłumu, teraz stał na miejscu dawnego skazańca, przywiązany ciasno do pala i odarty z godności. Zaś poprzedni oskarżony teraz w rękach dzierżył bat i sam przemawiał do oddanego tłumu, który wpatruje się w niego jak w boski posążek.

Ze wszystkim oszczerstw rzuconych w stronę przywódcy małpiej inteligencji Fryderyka, tylko jedno było trafne. Hipokryta. Słowo pasujące do niego jak ulał, tylko przedtem użyto go w nie tym kontekście.

Starzec i małpa w marynarce nie różnili się od siebie niczym. Obaj ciągnęli za sobą ślepy tłum, gotowy na każde ich wezwanie. Też gdyby postawić przed sobą ich "wyznawców" to przypadkowy przechodzień mógłby pomyśleć, że jest tylko jeden tłum, stojący przed ogromnym lustrem. Tak samo zapatrzeni w jeden punkt widzenia, z umysłami zamkniętymi jak puszki konserwy. I ja dołączyłem do jednych z nich... Zdradzając tym samym swoją odwieczną filozofię.

Wyciągam z kieszeni moją malutką klepsydrę. Równe sześć dni, aż rozpadnę się w pył.

- Tik tok... - Szepcze do mnie w myślach Karol Chronowiecki.

Jakże trafiły do mnie słowa Fryderyka o chronofobii naszego gatunku. To tak jakby czytał mi w myślach. Albo raczej jakbym to ja poruszał jego wargami. Tak czy siak, chyba znalazłem sobie bratnią duszę. Przynajmniej tak mi się wydaję. Wzdycham głęboko i wbijam wzrok w suchy grunt pod swoimi nogami. Poruszam palcami stóp. Oglądam je, jakby po raz pierwszy. Skóra na nich jest chyba jakaś twardsza, czyżby przyzwyczaiły się do chodu? Mam taką nadzieję, bo coś czuję, że jeszcze zdążę się nachodzić.

Nie słyszę ani jednego słowa dochodzącego z Patykowego Wzgórza, jak to go pieszczotliwie nazwałem. Przyglądam się rozgrywającej akcji bez większego zainteresowania, bo też widziałem już to wszystko. Nigdy nie ciekawił mnie fenomen deja vue. Wszystko rozgrywa się tak jak ostatnim razem. Repryza z innymi aktorami, tak mógłbym to wszystko opisać. Może przynajmniej zakończenie będzie inne, skoro jedna z postaci rozsiada się na widowni. Niekoniecznie wygodnie, bo kamienie wrzynają mi się w tyłek. Stwierdzam, że wygodniej będzie mi na zimnej ziemi, więc schodzę z góry kamieni i siadam po turecku, a brodę popieram prawym nadgarstkiem.

Spoglądam w niebo. Słońce nikogo nie oszczędza, a najmniej mnie. Nagi plac nie zapewnia żadnej ochrony przed zabójczymi promieniami. Zostaje mi wycofać się do wilgotnego lasu. Tam osłonię się przed światłem oraz ciągnącą się w nieskończoność powtórką, która coraz bardziej zaczyna mnie nudzić, a nawet irytować.

Irytuję nie ponieważ jest nudna, a dlatego że jest powtórką. Wziąłem stronę osoby poszkodowanej, licząc że w zamian podzieli się ze mną wiedzą, mądrością lub wskaże drogę do celu. Ale przeliczyłem się. Bo wybawiony po ucieczce obrócił się na na pięcie i wrócił do punktu wyjścia tylko dla błahej zemsty dla której wyrzekł się również wszystkiego w co wierzył i zagłębił się w mętne wody hipokryzji. Z każdym ciosem zadanym swojemu dawnemu oprawcy, sam traci kilka kropli krwi. Krople, których już nigdy nie odzyska.

Jednak nie tylko siebie krzywdzi...

Mogłem być kolejnym z jego wiernych uczniów. Oddanych ideologii, w której znalazłbym cel oraz motywację do życia, ale mój niedoszły nauczyciel dokonał gwałtu na moim zaufaniu, woląc oddać się jakże kuszącej zemście i pokazać światu, że wcale nie jest wyższy od tego z kim walczył. I właśnie dlatego, kiedy podejdzie do mnie w koszuli mokrej od potu i krwi, ja każde jego słowo będę uważnie ważył.

Sól w KlepsydrzeWhere stories live. Discover now