Spacer Gąsienicy

8 0 0
                                    

To doprawdy dziwne, że człowiekowi, który siedział w ciemnicy przez rok, po wyjściu wszystko wydaje się takie... Przepełnione kolorem. Zieleń liści drzew zdaje się być taka jakaś jaskrawsza, barwy szkarłatu oraz pomarańczy cieplejsze, a błękit nieba przywodzi na myśl słodką fontannę, do której aż chce się zbliżyć spragnione usta. Wyciągam rękę w stronę chmur, chcąc napić się nieba, ale z oczywistych powodów nic to nie daje. Nic nie szkodzi, mimo tego pokazuje na nowo poznanemu światu zęby.

Ach, a jakiż jest to świat!

Gdzie tylko nie spojrzę, widzę wysokie źdźbła soczystej trawy, za którą nieudolnie chowają się kwiaty, na które musiała skapnąć tęcza i nadać im tysiące barw. Inaczej nie umiem wytłumaczyć fenomenu ich koloru. Ale w końcu żaden ze mnie naukowiec, do tego przecież widzę ten świat dopiero niecałą godzinę. Jak mogę wiedzieć jak on działa? Ważne, że mi w nim dobrze.

Ale dobrze czy tylko wygodnie?

Nie wiem jeszcze.

Nowo otworzone oczy ciężą mi niezmiernie, więc wbijam je w ziemię. Muszę przyznać, że wzrok mam całkiem dobry, ponieważ jestem w stanie zauważać każde, choćby najmniejsze ziarenko piasku, którymi posypano ścieżkę. Zaciekawiony, gdzie mogą prowadzić turlające się okruchy, wzburzone przez mój marsz, podnoszę głowę i spoglądam na horyzont, akurat prosto w zachodzące słońce. Ciepłe promienie głaszczą mnie przyjemnie po twarzy, tak że wargi same unoszą się w uśmiech. Jak mogłem żyć tak długo, nie zaznając tego obrazu? No ale, w końcu spędziłem lata młodzieńcze zamknięty w ciemnicy, a nie tęskni się za tym czego się nigdy nie poznało. Lecz teraz wiem, że gdybym ponownie wzniósł swoje ściany tak wysoko, że zasłoniły by mi słońce, płakałbym przez przynajmniej tysiące nocy, błagając by mi je oddali. Tak samo błagałbym, o zobaczenie trawy, która teraz narzucała się moim stopom, głaszcząc i łaskocząc pięty. Zamykam oczy i biorę w płuca dech powietrza. Świeżego, a nie takiego, które fermentowało się latami, zamknięte w czterech, smutnych ścianach. Przedłużam ten wdech ile tylko się da. Trzymam tlen w ustach, delektuję się jego słodkim smakiem oraz zapachem świeżych owoców, który musiał zostać przywiany od strony górujących nad nami jabłoni. Podoba mi się bycie gąsienicą. Kiedy w końcu wypuszczam powietrze z płuc, czuję, że nigdy więcej nie chcę wracać do mojego pokoju.

Ale obraz malowany kolorami nieba nie może zasłaniać mi mojego celu. A czym on jest? Gdzie my idziemy?

Przenoszę wzrok na Srokę. Lata wysoko nad moją głową, zbliża się do miękkich chmur, trzymając mnie na bezpieczną odległość jakby nie chciała się ode mnie zarazić jakimś choróbskiem. Nie... Po prostu lata. Ma skrzydła to lata, nie mogę jej ich podcinać.

Ciekawe czemu jej tak na mnie zależy? Przecież jestem tylko maleńką gąsienicą, brzydką i nieprzystosowaną do życia w prawdziwym świecie. Nikomu nie przeszkadzałem w moim kokonie, więc nie wiem po co mnie stamtąd wyjęli.

Nie. Nie narzekam. Zwyczajnie mnie to zastanawia.

Ponownie kieruję wzrok na moją ptasią przyjaciółkę. Próbuję złożyć usta, tak by móc wypchnąć przez nie pytanie, ale to nie chce jakoś opuścić mojego gardła. Skąd ta trudność?

- Nie krępuj się. - Mówi po chwili Sroka. - Powiedz, o co ci chodzi.

Przez chwilę nic nie odpowiadam, potrzebuję czasu, żeby uporządkować sobie słowa w głowie. Ona natomiast patrzy na mnie tak, jakby próbowała ułożyć sobie znak zapytania ze źrenic. Śmiesznie wygląda z tym dziobem i białymi plamkami na barkach. Układam wargi w niewinny uśmieszek i pytam:

- Dlaczego mnie stamtąd wydostałaś? Niedługo zima, nie będzie ci ciężko lecieć, kiedy będziesz mnie trzymała?

- Liczę na to, że nim zdąży spaść śnieg, tobie wyrosną własne skrzydła. Silne i zdolne do lotu. Nie zamierzam siedzieć ci na barku, do końca mojego i twojego życia. Jestem przy tobie, by wskazać ci drogę. Myśl o mnie jako o... Kółeczkach treningowych.

Sól w KlepsydrzeWhere stories live. Discover now