Rzeka Soli

6 0 0
                                    

Ta sama pozłacana klepsydra wskazuje iż zostało mi tylko półtora dnia, a ja wciąż smętnie tylko przenoszę swój ciężar z prawej nogi na lewą, idąc takim pingwinim marszem prostą linią, która nie ma końca. W sumie, może i ma, ale ja go nie ujrzę. Nie dotrę do niego, bo swoją wieczność zmarnowałem na pusty, pozbawiony marzeń sen.

Zostawiłem za sobą ptaki, małpy i malarza, a następnie zamknąłem za sobą drzwi, trzaskając nimi tak mocno, że o mało nie pękły zawiasy. Wszyscy zamiast odpowiedzi, wręczyli mi kolejny worek pytać, których zadawać nie mam nawet czasu. Wyrzucam go za siebie, może jakiś wygłodniały pies porwie go i będzie miał z niego jakiś użytek. Dla mnie to tylko zbyteczny balast, który wbija mnie w podłogę swoim ciężarem, a ja jestem słaby. Wątłe mięśnie odmawiają wysiłku, tak samo jak i moje stopy, zdarte do krwi przez spękaną od słońca ziemię.

Znajduję sobie wybielony biały kamień, podchodzę do niego i opadam pośladkami. Muszę odpocząć. Idę już tak długo...

Pustynne gady musiały wywęszyć brudną krew, bo wyszły ze swoich norek w szczelinach między kawałkami ziemi. Jedna z jaszczurek, najwyraźniej troszeczkę bardziej śmiała od swoich braci, podchodzi do mych stóp i zaczyna kręcić się wokół moich palców.

- No co maluszku. - Mówię ściszonym głosem, żeby nie spłoszyć mojego nowego towarzysza.

Zdjęta strachem jaszczurka zatrzymuje się bez ruchu, zaraz obok mojego dużego palca. Patrzę jej w czarne oczka osadzone na słodkim zielonym pyszczku. Po chwili tej niezręcznej ciszy, zaczyna lizać mój krwawiący paznokieć. Nie ruszam się, mimo łaskotek. Niech sobie poje. Przynajmniej jej się na coś przydam.

Nagle jaszczurka znika, porwana w niebo przez drapieżnego ptaka. Z opóźnieniem wyciągam rękę do miejsca gdzie jeszcze przed chwilą był mój gadzi przyjaciel. Nie poznałem nawet jego imienia...

Skrzydlaty morderca wraca na ziemię ze zdobyczą w czarnym pysku. Patrzę na ptaka przez chwilę z nieukrywaną nienawiścią, jednak tylko przez chwilę, bo potem przenoszę wzrok z martwej jaszczurki na białe plamy na czarnym upierzeniu.

- Dawno się nie widzieliśmy. - Mówię z chrypką.

Sroka przygląda mi się pusto, a potem pochyla łeb do góry i pozwala małemu gadowi spłynąć jej przez przełyk.

- Rzeczywiście dawno. - Zdążyłem już zapomnieć jaką barwę miał jej głos. Robi mi się ciepło w sercu na ten zapomniany dźwięk.

- Mogłaś się przywitać w inny sposób, niż zjadanie mi przyjaciela przed oczyma. - Ciskam w nią ironią.

- Wybacz, byłam głodna. - Odpowiada, po czym zaczyna wycierać dziób serwetką, którą wyjmuje spod skrzydła. - Musisz być strasznie samotny, skoro przyjaźnisz się z jaszczurkami.

Parskam suchym, pozbawionym radości śmiechem.

- Czyżbyś uważała, że lepiej bym wyszedł zadając się z ptakami?

- Może. - Wzrusza skrzydłami. - Przynajmniej nie siedziałbyś teraz na pustyni. Co ty tu w ogóle robisz?

- A wiesz, że nie wiem? - Odpowiadam, a raczej powtarzam to co obija mi się wewnątrz czaszki odkąd tylko przyszedłem na świat.

Sroka podskakuje w moim kierunku, a potem zrywa się do lotu i ląduje mi na barku.

- Dlaczego wyleciałeś z gniazda? - Mówi mi prosto do ucha. Nienawidzę kiedy tak robi. - I gdzie twoje skrzydła? Przecież miałeś je jeszcze na scenie.

Wstaję z kamienia i zaczynam przebierać nogami. W losowym kierunku, po prostu mam dość bezczynnego siedzenia.

- Taka rola. - Tłumaczę. - Który aktor zatrzymuje sobie przebranie z przedstawienia?

Sól w KlepsydrzeHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin