Rozdział 22. Moje marzenia i światła reflektorów nie znaczą nic bez ciebie

143 27 2
                                    

*Piosenka naprawdę pasuje do rozdziału, więc jeśli macie możliwość, to bez wahania ją włączcie. Enjoy :) *

- Panie Griezmann... - Zaczął lekarz prowadzący.

- Proszę zwracać się do mnie po imieniu - przerwałem mu.

- Dobrze, więc Antoine, jestem pewny, że możesz wrócić do domu. Nie zalecałbym rychłego powrotu do sportu. Daj sobie czas, w końcu te sześć miesięcy nie wpłynęły pozytywnie na twoją sprawność. Wynajmij rehabilitanta, jeśli się postarasz, już za dwa, trzy miesiące będziesz w stanie wejść na murawę. Większość zaleceń znasz, dlatego już cię tutaj nie trzymam - podał mi wypis z lekkim uśmiechem i westchnął. - Jesteś niesamowitym przypadkiem, spędziłeś pół roku w śpiączce, twój stan nie był najlepszy. Obudziłeś się i jesteś w pełni sprawny. Pacjenci naszego szpitala budzili się w dużo gorszych stanach. Czy masz jakieś wspomnienia z czasu śpiączki?

- Cóż, słyszałem wiele słów, jakie do mnie kierowano. Ale nie wszystkie. Czułem się tak, jakbym żył w innej rzeczywistości, a czas tam mijał szybciej.

- To naprawdę dziwny przypadek... To zdecydowanie niespotykane...

*****

- Gdzie teraz zamieszkasz? - Zapytał Paul. Był u mnie w dniu wypisu, więc obiecał, że podwiezie mnie do domu moich rodziców.

- Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Chcę wrócić do Madrytu, ale nie będzie to takie proste, jeśli nie skontaktuję się z Katherine. Nie wiem, jak potoczy się moje życie, jeśli nie będzie jej przy mnie - westchnąłem i wsiadłem do jego srebrnego BMW.

- Rozumiem. Loreanie podała ci jej adres, musi pójść jak z płatka. Mogę zadać ci pytanie? - W momencie spoważniał.

- Jasne, pytaj o co chcesz - oddałem w miarę zachęcająco. W końcu byliśmy przyjaciółmi, mógł zapytać mnie o wszystko.

- Czułeś cokolwiek, kiedy byłeś w śpiączce?

- Myślę, że skoro mamy przed sobą tyle kilometrów, to mogę ci wszystko opowiedzieć...

*****

- To brzmi jak sen! - Krzyknął zdziwiony. Gdybym był na jego miejscu w ogóle bym w to nie uwierzył.

- Nieźle sprane - zaśmiałem się sarkastycznie. - Czuję się jak zdrajca - wtrąciłem.

- Dlaczego? - Oczy zawodnika Manchesteru United (kupionego za ponad sto milionów) wytrzeszczyły się na moje słowa.

- Kiedy zobaczyłem Martinę... Byłem szczęśliwy. Bo miałem wrażenie, że nic mnie nie tutaj nie trzymało. I obiecałem jej, że zostanę z nią już na zawsze. Skłamałem i to trochę mnie prześladuje.

- Tak musiało się stać, Anto. Musiałeś się wybudzić, bo znaczysz dużo więcej, niż myślisz. Masz rodzinę, która oddałaby za ciebie wszystko, przyjaciół, którzy zawsze starają się ciebie wesprzeć.
I myślę, że masz też Katherine - wygłosił. To było dziwne, bo ten chłopak nie był zbyt często poważny. Zwykle miał jakieś zabawne zajawki, non stop się śmiał i żartował. A w tym momencie dawał z siebie wszystko, by zapewnić mi oparcie. Byłem mu naprawdę wdzięczny.

- Chciałbym mieć ją już przy sobie. Boję się, że to może być trudne do zrobienia. Znaleźć ją.
Dzięki, stary, twoje słowa bardzo mi pomagają.

*****

- I co teraz? - Zapytał Pogba.

- Zanoszę bagaże do domu, witam się z rodziną i biegnę jej szukać - odpowiedziałem machinalnie.

- Chyba nikt cię nie wpuści teraz do samochodu... - Zauważył.

- Mogę poprosić Theo, Maud albo tatę, oni mi pomogą. A jak nie, to pojadę tam jakimś tramwajem.

- Co ty, pomogę ci. Daj tę walizkę - rozkazał i bez pozwolenia mi ją zabrał. - Ja to wszystko przeniosę, a ty poświęć im chwilę i zbieraj brata. Co trzy głowy to nie dwie - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem kręcąc głową.

- Antoine, dobrze cię już widzieć w domu - powitała mnie mama. Lekko się uśmiechnąłem i ją uściskałem. Dosłownie dziesięć minut rozmawiałem z członkami mojej najbliższej rodziny, a po upływie tego czasu poprosiłem Theo, żeby z nami jechał. Zgodził się bez wahania, nigdy nie zastanawiał się nad decyzją, kiedy go o coś prosiłem.

- Siema stary - przywitał się z Paulem, po czym ponownie wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy w kierunku, który słabo znałem. Na szczęście nasz kierowca wiedział, w jakiej dzielnicy znajduje się dom, więc byliśmy w stanie bezproblemowo go znaleźć.

Moje serce zabiło szybciej, kiedy dotarliśmy na Route Fleur. A kiedy ujrzałem, że domy mają numery zbliżone do tego, którego szukaliśmy, czułem się jak duch samego siebie.

- Pięćset sześćdziesiąt osiem, Route Fleur. Idź po nią - rozkazał mój brat, a ja z nierównym oddechem wysiadłem z auta. Spróbowałem odetchnąć, ale coś mnie zatykało. W mojej głowie szumiało od natłoku myśli i słów, które miałem zamiar do niej skierować.

"Hej, Katherine, to ja", "Tak bardzo tęskniłem", "Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało" - żadne z tych słów nie wydawało się wystarczająco odpowiednią opcją.

Wykonałem kilka kroków i zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Żadnego odzewu. Zrobiłem to jeszcze raz, i jeszcze raz. Po dziesięciu kliknięciach straciłem rachubę. Dzwoniłem i dzwoniłem. Nikt nie otwierał.

Wszechświat się na mnie uwziął, to było męczące. Dlaczego nie mogło jej być w tym domu?

Zacisnąłem usta w wąską linię, by nie dać po sobie poznać, że jest mi cholernie przykro i jestem zawiedziony. Po tym wróciłem do BMW, w którym panowała głucha cisza.

- To miało być łatwiejsze - niezręczne milczenie przerwał Pogba. - Co teraz zrobimy?

- Wróćmy do swoich żyć - nie wierzyłem w to, co mówiłem. Serce rwało się do tego, by przeszukać cały świat, byleby tylko dać jej znać, że żyję, ale rozum studził zapał. Szeptał, że to już nie ma sensu.

- Co ty mówisz, Anto?! - Wrzasnął Theo, a ja po raz pierwszy widziałem go tak rozjuszonego.

- Objedziemy wszystkie uliczki Macon, żeby ją znaleźć. Zrobimy wszystko, co możemy, a kiedy już nie będzie żadnych wyjść z tej sytuacji, wtedy się poddamy - próbował przemówić mi do rozsądku.

- Dobra, to może zabrzmieć głupio, ale może jest w McDonaldzie? - Przygryzłem dolną wargę. - Tam poszliśmy, kiedy po raz drugi ją zobaczyłem - dodałem dla sprostowania. Z perspektywy czasu wydało mi się to idiotyczne.

- W którym? - Zapytał.

- W tym obok boiska, na którym grałem, kiedy byłem w EC Mâcon... Właściwie to blisko tego miejsca na siebie wpadliśmy! Może jest właśnie tam? - Przypomniałem sobie.

- Jedziemy - rzucił entuzjastycznie Paul, a ja westchnąłem. W głębi serca czułem, że to mógł być strzał w dziesiątkę. W końcu opowiadałem jej, gdzie grałem, kiedy byłem młodszy. Mogła siedzieć na trybunach, a ja miałem szansę ją znaleźć.

Kiedy już znaleźliśmy się w punkcie docelowym, omiotłem wzrokiem boisko i trybuny. Nie było żadnej żywej duszy. Dokładnie rozglądałem się po uliczce, na której znalazłem pamiętnego Pikachu i wpadłem na dziewczynę. Tam kręciło się kilka osób, ale nie było jej wśród nich. W akcie desperacji wszedłem nawet do tego McDonald'a. Z żalem przyznałem, że też jej tam nie było. Miałem ochotę usiąść przy ścianie i walić w nią głową tak długo, by wybić pamięć o tej dziewczynie.

Ale nie mogłem, bo zbyt mocno mi jej brakowało, było mi przykro z myślą, że ona przechodzi przez to wszystko sama.

"Cześć, Katherine. Chcę ci tylko powiedzieć, że moje marzenia i światła reflektorów nie znaczą nic bez ciebie..."

World of chancesWhere stories live. Discover now