Rozdział 8. Tak, jakby los tego chciał

186 37 8
                                    

- Oto Antoine Griezmann, zdobywca naszej pierwszej bramki! - ryknął Lloris, kiedy wszedłem do jadalni. Minęło kilka godzin od meczu, ale emocje nie do końca z nas zeszły. Uśmiechnąłem się nieśmiało, nałożyłem na talerz kilka zdrowych rzeczy i usiadłem obok Oliego, Pogby, Llorisa i Payeta.

- Nie tylko ja zasłużyłem na wczorajsze zwycięstwo, prawda Dimitri? - zwróciłem się do zdobywcy drugiej bramki, a on przybił mi piątkę.

- Smacznego - rzucił Paul.

- Enjoy - zaśmiałem się. Zdziwiłem tym swoich przyjaciół, samego siebie również. Nie wymawiałem ulubionego słowa od mnóstwa czasu, a od śmierci Martiny nie potrafiłem się śmiać. Zostałem obrzucony ciepłymi spojrzeniami i poczułem się z tym stosunkowo komfortowo.

- Jest szesnasty, a my gramy mecz dopiero dziewiętnastego. Zastanawiam się, czy nie poprosić Deschampsa o dzień wolny - zaczął Giroud. - Pojechałbym do Chambéry, spotkał się w końcu z rodziną, znalazł czas dla Jennifer - westchnął.

Poczułem dziwne emocje. Mówił o żonie, którą kiedyś zdradził. Kiedyś nie patrzyłem tak na to wszystko, ale po stracie Martiny nie mogłem uwierzyć, jak można tak zranić osobę, którą się kocha. Dziwiłem się jej, że mu wybaczyła, ale cieszyłem się jego szczęściem.

- Trenerze! - krzyknął, kiedy zobaczył mężczyznę idącego w kierunku stolika, przy którym siedzieli Umtiti, Sissoko, Koscielny, Lloris i Martial.

- Słucham? - zapytał i ugryzł kawałek zbożowego ciastka.

- Chciałem zapytać, czy moglibyśmy dostać dzisiaj dzień wolny? - zaczął. Ja w zasadzie też miałem nadzieję na odwiedziny w Mâcon. Nie widziałem swojej rodziny od pogrzebu, a wtedy nie byłem w stanie z nikim rozmawiać, więc po prostu się minęliśmy.

- Wiecie, że to trochę ryzykowne... Na wczorajszym meczu dostawałem gorączki. Za trzy dni spotkanie ze Szwajcarią, a jeśli je przegramy, to nie osiągniemy tego, co planowaliśmy.

- No ale trenerze... - zajęczał brunet. Cały czas próbował coś ugrać, a my z Paulem i Dimitrim siedzieliśmy cicho.

- Okej, macie dziś dzień wolny. Zadowolony, Giroud? - westchnął zrezygnowany. - I najpóźniej macie być jutro przed śniadaniem. Zrobimy jeden duży trening, żebyście go odczuli jeszcze pojutrze, a nie byli przeforsowani - powiadomił nas. Po zjedzeniu śniadania postanowiłem, że wybiorę się do domu moich rodziców i w końcu porozmawiam z Theo i Maud. Musiałem zbierać się jak najszybciej, bo z Marsylii do Mâcon czekało mnie ponad trzy godziny podróży. Oliviera bardzo podobnie.

Spakowałem jakieś potrzebne rzeczy w torbę z pumy, przebrałem się w białą koszulkę i granatowe jeansy, po czym zadzwoniłem do rodziców z wieścią, że ich odwiedzę. Później zamówiłem taksówkę i wyszedłem z hotelu.

*****

- Antoine! - krzyknęła mama i uścisnęła mnie tak mocno, że zaczęło brakować mi powietrza.

- Anto już jest?! - ryknął tata z sąsiedniego pokoju i po chwili wybiegł, by mnie przywitać.

- Maud przyjedzie za chwilę, a Theo ma trening i będzie za mniej niż godzinę - rzucała wiadomościami, a ja układałem sobie wszystko w głowie. Zostawiłem torbę i buty w przedpokoju, po czym weszliśmy do kuchni.

- No, to jak tam u was? - zapytałem i lekko się uśmiechnąłem. Nie chciałem, żeby zaczęło się ode mnie.

- Po staremu - zaśmiał się tata. - Emerytura tuż tuż, Maud planuje ślub a Theo za niedługo będzie miał szansę na pokazanie się w drugoligowym składzie Nancy.

- Mam nadzieję, że w końcu mu się uda - oddałem szczerze. Mój brat od wielu lat marzył o karierze piłkarskiej, ale to mi się udało. Było mi przykro, że moje marzenia mogły się spełniać, a jego nie. - A Maud o wszystko wypytam, jak tylko przyjedzie - dodałem żwawo. Zawsze miałem dobry kontakt z rodzeństwem i cieszyło mnie to.

Przez jakiś czas siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy, później w domu pojawiła się moja siostra, a następnie Theo. Spędziłem z nimi cały dzień.

I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jedno pytanie: "Jak się czujesz?"

Zbyłem ich krótką odpowiedzią, że wszystko wraca do normy i postanowiłem przejść się po moim dawnym miejscu zamieszkania. Brakowało mi Francji. Może życie w Hiszpanii było czymś cudownym, ale powroty do korzeni wzbudzały we mnie melancholijne uczucia. Zanim wyszedłem, wyjąłem z torby szarą bluzę i powerbanka, a po tym opuściłem dom.

Przez godzinę spacerowałem po najlepiej zapamiętanych przeze mnie zakątkach. Byłem na stadionie EC Mâcon, na którym niegdyś grałem i traktowałem to miejsce jak swój drugi dom, na placu zabaw, na który zabierała mnie mama, kiedy byłem małym dzieciakiem i cóż, to było niesamowite. Znów poczułem się jak kiedyś.

Nie chciałem wracać do domu, bo pogoda była naprawdę ładna, a ja chciałem korzystać z mojego pobytu w tych stronach jak najbardziej. Połączyłem kabelkiem mój telefon i powerbanka, po czym włączyłem aplikację "Pokemon GO".

Przez jakiś czas chodziłem po miejscowości, którą znałem, i szukałem pokemonów. Kilka udało mi się złapać. Później aplikacja pokazała, że jestem bardzo blisko znalezienia pikachu, więc poszedłem w kierunku, jaki wskazywał kompas.

- Mam! - krzyknąłem, po czym ktoś we mnie wpadł.

- Cholera! - warknęła dziewczyna i próbowała podnieść się z ziemi, na której przeze mnie wylądowała. Podałem jej dłoń, a ona przyjrzała mi się i chwyciła wyciągniętą rękę, dzięki której się podniosła, następnie zablokowała swój telefon i włożyła do tylnej kieszeni swoich shortów.

- Przepraszam, Katherine - rzuciłem zmieszany, bo przede mną stała dziewczyna, którą poznałem na meczu otwarcia Euro 2016.

- Ja też przepraszam - speszyła się, a na jej twarz wpełzł rumiany odcień. - Chyba obydwoje złapaliśmy pikachu w tym samym momencie - dodała, próbując jak najlepiej ukryć swoje czerwone policzki. - Poza tym, dziękuję za obserwację na instagramie, bardzo mi miło - w końcu zadarła głowę i obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, a jej oczy aż błyszczały.

- Mi było bardzo miło, kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie w mojej koszulce - odpowiedziałem z całkowitą szczerością. - Nie chciałabyś może iść czegoś zjeść? - zapytałem.

- Jasne, bardzo chętnie - przyjęła moją propozycję z entuzjazmem, więc poszliśmy w kierunku najbliższego McDonald'a.

- Nie sądzisz, że to trochę dziwne, że dziś na siebie wpadliśmy? Nie sądziłam, że zobaczę cię gdzieś indziej, niż na meczu, a tu taka niespodzianka - przerwała ciszę, która była między nami od kilkunastu minut.

- Tak, jakby los tego chciał - odpowiedziałem jak w transie, a kiedy zdałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem, zacząłem zastanawiać się nad sensem swoich słów.

World of chancesWhere stories live. Discover now