Rozdział 12. Twarzą w twarz

172 33 30
                                    

- Było całkiem ciekawie. Zaprosiłem ją na mecz z Islandią, a po tym idziemy do jakiegoś opuszczonego wesołego miasteczka. To może być coś, w końcu będzie już późno - powiedziałem przy śniadaniu. Dzieliło nas ponad dziesięć godzin do rozpoczęcia spotkania.

- Cieszę się, że dobrze się bawisz z moją fanką - zaśmiał się Dimitri.

- Kat jest naprawdę dobrą koleżanką. Czuję się tak, jakbym znów był w liceum - rzuciłem swoją tacę ze śniadaniem na stolik i usiadłem naprzeciw Oliviera.

- Cofnąłeś się w rozwoju? - Zapytał zgryźliwie napastnik Arsenalu.

- No dobra, ale znowu przyjdzie i narobi nam zamieszania w szatni? - Parsknął Lloris.

- Nie wyglądałeś na zawiedzionego, kiedy rozweselała nas przed meczem - uniosłem brwi i ugryzłem kawałek kukurydzianego pieczywa z twarożkiem.

- Właśnie, Deschamps dziś zamyka nas na kilka godzin w sali obrad - westchnął Pogba.

- Skoro nie możemy trenować, to może sobie na to pozwolić. Sam mam już jako taki pomysł na grę. Obserwowałem Islandię w tych mistrzostwach i powiem wam, że radzi sobie niespodziewanie dobrze. W fazie grupowej zremisowała z Portugalią i Węgrami, a wygrała z Austrią. No i kilka dni temu pokonała Anglików dwa do jednego. Musimy na nich uważać - wygłosił Hugo, a wszyscy kiwali głowami ze zrozumieniem.

Po kilku minutach trener faktycznie poprosił nas o spotkanie.

*****

- Kto wygra?! - Krzyknął jak zawsze nasz kapitan.

- Francja!

- Kto przegra?! - Dodał tak głośno, że czułem, jak pękały mi bębenki.

- Islandia!

- Kto jest najlepszym trenerem?!

- Deschamps! - Krzyknęliśmy zgodnie, dzięki czemu ujrzeliśmy uśmiech naszego selekcjonera. Chwilę później do naszej szatni weszły dzieci. Podpisaliśmy im kilka rzeczy, pokazaliśmy im nasze koszulki, a następnie wyszliśmy na murawę. Kolejny mecz z serii być albo nie być właśnie się rozpoczynał.

Pozwoliliśmy Islandczykom spokojnie zagrać piłkę. Myśleli, że mieli przewagę będąc na naszej połowie, ale to była część naszego pomysłu na grę. Uśpiliśmy ich czujność, więc już w czternastej minucie prowadziliśmy jedną bramką. Kilka minut później sędzia podyktował nam rzut rożny, który pewnie skierowałem na środek pola karnego, wtedy Pogba trafił gola.

Później wszystko leciało tak szybko i płynnie. Ja i Payet dołożyliśmy jeszcze po jednym trafieniu, więc po usłyszeniu gwizdka zakańczającego pierwszą połowę schodziliśmy z przewagą trudną do wyrównania. Cztery do zera, to było coś.

W drugiej połowie meczu zaczęło się więcej dziać w ataku Islandczyków. Byli szybsi, sprytniejsi i narobili trochę zamieszania w naszej defensywie. W związku z tym, nadrobili dwie stracone bramki. Giroud nie był im jednak dłużny, i w pięćdziesiątej dziewiątej minucie posłał piłkę w prawy róg bramki. Stade de France szalało, a my byliśmy dumni jak cholera. W końcu jakiś mecz udał nam się w stu procentach.

*****

- Giroud! Giroud! Giroud! - Krzyczeliśmy biegając po murawie i wprowadzaliśmy kibiców w jeszcze większą dumę. W pierwszym rzędzie najbliżej nas zauważyłem Katherine, więc podbiegłem do niej, a ona wystawiła do mnie ręce z uśmiechem na twarzy.

- Wygraliśmy! - Krzyknąłem i uniosłem ją na rękach.

- Wiedziałam, że zdobędziesz dziś bramkę! - Pisnęła do mojego ucha, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.

World of chancesWhere stories live. Discover now