2. Boungiorno, Lucyfer

Zacznij od początku
                                    

– Och! Ciao, amico! – woła nagle jakaś blondynka, uśmiechając się szeroko. Jak dobrze, że znam włoski, ale w tym momencie mam ogromną nadzieję, że ona nie zna angielskiego.

– Nie pójdę z tobą do łóżka, dziewczynko. Wiem, że bywam kuszący, ale odrzucam propozycję – mówię złośliwie, posyłając jej dwuznaczne spojrzenie, ciekaw jej reakcji. Otwiera szeroko oczy i odsuwa się na kilka metrów.

– Dupek!

– O, czyli znasz angielski? – pytam zdumiony.

– Jak połowa kraju. Jeśli nie, to poradzę sobie na własną rękę – burczy, a ja dostaję jej blond włosami prosto w twarz.

– No, w końcu rączki masz, to radę też sobie dasz! – wołam za nią, ale jedyne, czym mnie teraz obdarowuje to środkowy palec. Może kiedyś skorzystałbym z tej okazji, bo dziewczyna jest całkiem ładna i młoda, ale jestem w żałobie, by móc zabawiać się z niewyżytymi ladacznicami.

Po chwili szukania jakiegoś przechodnia, który nie jest turystą i zna choć trochę Florencję, zostaję pokierowany na drogę do niedalekich prowincji. Szybko odnajduję taksówkarzy i pytam, czy znają rodzinę Vino. Ku mojemu zdziwieniu prawie każdy mężczyzna stojący przy swoim niewielkim samochodzie, zerka w moją stronę.

– No coś się pan tak zapatrzył? Gejem nie jestem – mówię, unosząc ręce do góry w geście obronnym. Czyli Włosi to w większości geje? Dlatego Aurora nie miała za wielu chłopców?

– Jak pan może wspominać to nazwisko? – pyta jeden z nich, a ja przewracam oczami. Ojej, chłopaczek zabił sobie rodzinkę. Wielkie mi halo. Na świecie istnieje tylu zbrodniarzy, a oni tak bardzo uczepili się tego Mariano. Zasrane dziady.

– Co pana to interesuje? To wie pan, gdzie mieszkają, czy nie? Od razu zaznaczę, że dużo płacę za podwózkę – mówię, a starszy mężczyzna od razu otwiera mi drzwi do swojego opla. Frajerzy. Wiedziałem, że na kasę to każdy leci. Uśmiecham się pod nosem i zasiadam do przodu, nie chcąc siedzieć sam z tyłu. Samotność... to zołza, a ja nie chcę się z nią zaprzyjaźniać.

– Skąd pan jest? – pyta taksówkarz, ruszając z podjazdu.

– Z Hiszpanii.

– Naprawdę? Czegoż pan szuka u rodziny Vino? Przecież... to...

– Przecież to co? Może spytam pana inaczej. Czym winni są rodzice Aurory i Mariano, że tak ich traktujecie? Moglibyście się wreszcie zająć własnym życiem, a nie ich. To tacy dobrzy ludzie, a tak są traktowani. Jesteście społeczeństwem, powinniście sobie pomagać, a na razie jedyne co robicie, to ich gnębicie – mówię, spoglądając na okolice, które omijamy. Widać, że wyjechaliśmy z miasta i rozpoczynają się tereny wiejskie, ale i te uboższe.

– Panie! Tak syna wychowali, że pozabijał własną rodzinę, a córka zwiała od odpowiedzialności.

Kiedy tylko wspomina o Aurorze, zaczyna się we mnie gotować, a po swoich rękach widzę, że przybierają czerwonej barwy. Hamuję napad złości i uśmiecham się ironicznie do kierowcy. Teraz to pożałuje, że kiedykolwiek się urodził.

– Zobaczymy się w Piekle – odzywam się, a mężczyzna odwraca się na kilka sekund w moją stronę, marszcząc brwi. Oj, człowieku. Jak tylko skończę wizytę u państwa Vino, wrócę po ciebie i może nawet zobaczę się z moją malutką.

– To już niedaleko, ale nadal nie wierzę, że ktoś chciałby ich odwiedzać.

– Ich córka umarła, więc przymknij się człowieku i prowadź, do cholery! – krzyczę, a kierowca wystrzela do mnie swoimi piwnymi oczami i przełyka ślinę tak głośno, że nawet ja to słyszę, a ostatnio słuch pogorszył mi się w znacznym stopniu.

Maska AniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz