ROZDZIAŁ 24

60 4 3
                                    

Nie bardzo pamiętam,co się potem stało, ale w kolejnej chwili biegłam ile sił w łapach. Przystanęłam przy jednym z drzew. Nastąpiła przemiana,która teraz była ledwo wyczuwalna. Oparłam się plecami o pień drzewa i zjechałam po nim. Po policzkach poleciały mi łzy. Łzy szczęścia,frustracji,wściekłości i bezsilności. Przez całe życie byłam okłamywana. Cały pieprzony czas. Żyłam z obcymi ludźmi.
-Cholera jasna!- Walnęłam pięścią w ziemię. Echo mojego krzyku rozniosło się po lesie.
Z całej siły zacisnęłam powieki. Nie chciałam w to wierzyć. Ludzie,których kochałam i sznowałam, byli zdrajcami. Tak poprostu. Otarłam ręką łzy i chwiejnie wstałam z wilgotnej ziemi. Już chciałam zrobić krok do przodu,gdy nagle usłyszałam coś. Nastawiłam uszu. Szuranie. Coraz wyraźniejsze. I odór siarki. Nie zdążę uciec. Wyczuje mnie. Błyskawicznie padłam na ziemię i możliwie jak najbardziej wytarzałam się w podmokłych liściach. Ukryłam się za drzewem i obserwowałam. Z przeciwnej strony wyszła jakaś ciemna postać. Ciągnęła za sobą jakiś ciemny kształt, który okazał się być ludzkim ciałem. Poznałam,że to kobieta. Była nieprzytomna. Jej klatka miarowo unosiła się. Jeden ze sługusów Jadena ciągnął szmatę, na której leżała nieprzytomna dziewczyna. Przystanął na chwilę i uniósł leżący na ziemi kamień. Nieprzytomna poruszyła się. Zaczęła odzyskiwać świadomość.
Wamp rzucił kamień kawałek dalej. Po zetknięciu z ziemią, kamień zapadł się, tworząc dół. Sprytnie. Dziewczyna otworzyła oczy i uniosła głowę. Wampir nie namyślając się, wepchnął ją do dołka tak,że dziewczyna zniknęła pod ziemią. Po chwili rozległ się stłumiony pisk i krzyki. Oprawca pochylił się nad dołkiem. Urywki słów dotarły do moich uszu.
-Przecież zrobiłam,co chcieliście! Sprowokowałam ją! Zaprowadziłam was do niej! Nie możesz mnie teraz zabić!-Przerażony wrzask dziewczyny przeszedł w szloch.
- Ale miałaś ją również zaprowadzić do nas, czego nie zrobiłaś. A szef ci tego nie przepuści.-Syknął.
Zamachnął się, ale zanim uderzył dziewczynę, zatrzymał się.
A ja ponowiłam czynność i ponownie rzuciłam kamykiem w lewo. Ostrożnie się wychyliłam. Ale wampa tam nie było. Wyraźnie czułam jego zapach... Ale nie widziałam go.
-Nieładnie tak podsłuchiwać-rozległo się tuż przy moim uchu. Odskoczyłam jak oparzona i wylądowałam na plecach. Przeklnęłam się w myślach za swoją nieostrożność. Wampir zaczął iść w moją stronę, a jego oczy zabłysnęły złowrogo.
-Oj Maddie,Maddie,Maddie... Ułatwiłaś mi zadanie. Teraz wystarczy cię tylko zabić.
Wyjął zza paska srebrny sztylet z pozłacaną rączką.
-Słyszałem,że nie tylko wampiry mają problem ze srebrem.
Obnażył kły i rzucił się na mnie. Przeturlałam się na bok i podniosłam na nogi. Wampir zowu na mnie ruszył. Nagle wyskoczył w górę i poszybował conajmniej dwa metry nad ziemią, lądując za mną. Uniósł w górę sztylet i się zamachnął. W ostatniej chwili kucnęłam i skosiłam go prawą nogą. Mężczyzna stracił równowagę i poleciał do tyłu wymachując rękami. Nie zdążyłam odskoczyć. Ostrze sztyletu przejechało od mojego ramienia do łokcia, pozostawiając głęboką bruzdę. Krzyknęłam i złapałam się za bolące ramię. Ręka zaczęła mnie cholernie piec, a krew nie chciała przestać płynąć. Z bólu mnie zamroczyło. Zacisnęłam zęby i cofnęłam się trzy kroki.Wampir się podniósł.
-Widzisz? Tak to się kończy wilczku, gdy się z nami zadziera.
Nieładnie.-Pokręcił z dezaprobatą głową.
Ból był nie do zniesienia. Moja ręka pulsowała, jakby mi ktoś do rany przyłożył rozżażone węgle.
- Co ty mi zrobiłeś?-Wysyczałam wściekła.
-Widzisz... To nie jest zwykłe srebro.-Obrócił sztylet w dłoni.-To srebro czarownic.
Mimo sytuacji parsknęłam.
-Chyba nie myślisz,że ci uwierzę?
One nie istnieją.
-Doprawdy?-Spojrzał na mnie.-Tak samo, jak wampiry i to,czym jesteś?
Kpina w jego głosie zaczęła doprowadzać mnie do wściekłości.
Zaczęłam opadać z sił. Upadłam na tyłek. Znowu mnie zamroczyło. Mężczyzna stanął przedemną i wymierzył we mnie broń.
-Wiem,że nie jesteś jedyna. I Jaden też to wie.-Warknął.-Ale znajdę resztę i ją zabiję! Wyrżnę,jak świnie! Co do jednego!
-Nie!- Krzyknęłam ze złością.
-Ale niestety ciebie już wtedy tutaj nie będzie.Takie czasy-Wzruszył ramionami.
-Nigdy ich nie znajdziesz!-Krzyknęłam załamującym się głosem.
-Co z ciebie za wilkołak? Jak nawet nie umiesz wstać. Jesteś słaba.-Kpił ze mnie dalej.
Zacisnęłam ze złości pięści a ręka zaczęła jeszcze mocniej rwać. Słabłam.
-A na końcu, gdy już złapiemy twoją rodzinkę...- Zrobił pauzę.- Wyrżniemy ich kolejno tak,żeby jeden musiał patrzeć na śmierć drugiego.
-Nie...-Tylko tyle wydobyło się z moich ust.
Wampir zamachnął się i w ostrze ponownie utkwiło w moim ramieniu. Nie miałam siły się bronić. Nie miałam siły krzyczeć.
-Dobranoc wilczku.-Przystawił mi nóż do gardła. Jedyna myśl, która mi w tamtej chwii przyszła do głowy, to ogień.
Sztylet zniknął z mojego gardła i upadł na mój brzuch. Usłyszałam krzyk. Czerwona kula ognia przeleciała nad moją głową i powaliła wampira. Krzyczał w agonii. I nic. Cisza. Tylko garstka czarnego popiołu została po nim.
Resztką sił doczołgała się do dołka, w którym była dziewczyna. Stała sztywno przylegając plecami do ściany i z przerażeniem wpatrywała się w dwa ciała leżąc przed nią. Trupy.
Do moich nozdrzy dotarł silny zapch perfum. Zresztą znałam ten zapach.
-Peyton-Powiedziałam najgłośniej, jak umiałam. Dziewczyna podniosła głowę. Jej oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Owszem, nie cierpię tej zadufanej suki, ale to jednak człokwiek. Nie zostawię jej tak.
Najbardziej jak tylko mogłam nachyliłam się nad otworem i wyciągnęłam rękę w jej stronę.
Niepewnie chwyciła ją. Z całych sił się zaparłam i pociągnęłam. Moja zraniona ręka ostatkiem sił trzymała się wystającego korzenia. Krzyknęłam z bólu, gdy do mojej rany dostała się grudka ziemi. Ale nie puszczałam ręki. Z całej siły szarpnęłam ręką i w końcu Peyton udało się wyczołgać z dołu. Padłam na plecy. Moje oczy przesłoniła ogromna, czarna plama. Ostatnie, co pamiętam, to Peyton podnosząca sztylet z ziemi i kierująca się w moją stronę.

REVIVALOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz