Rubin

2.1K 201 33
                                    

Opowiadanie napisałam na szkolny konkurs pod tytułem "Obojętność boli bardziej niż..." cośtam... nie pamiętam xD

Dajcie znać jak się podoba!!

Jest smutne, ale to naprawdę smutne, więc lunala123, proszę nie płacz xD

Byłam dzisiaj w Bieszczadach! Co prawda w odwiedzinach u rodziny a nie w lasach (czego żałuję...) ale mam nadzieję nadrobić to w wakacje :3

Miłego czytania!

Kramarzówna


Kiedyś, gdzieś, nie ważne są szczegóły, była sobie dziewczynka. A raczej dziewczyna. Ale to też średnio ważne. Ważniejsze były jej uczucia.

Których nikt nie znał.

A dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Ale najpierw trochę o niej.

Była niska. Bardzo blada. Miała jasnobrązowe włosy i piwne oczy. Codziennie chodziła do szkoły. Nie opuściła ani jednego dnia nauki. Nigdy się nie uśmiechała. Prawie niczym się nie wyróżniała. Oprócz rąk. Bo ręce miała unikatowe.

To dlatego, że lubiła czarować. Ale tak inaczej – sprawiała, że alabaster pokrywał się rubinem. Rubin, z kolei, zakrywał plamy – niektóre fioletowe, inne - już niebolące - brązowo-złote. Po tym czarowaniu na alabastrze zostawały podłużne, blade ślady, lecz nie przejmowała się nimi. Były warte rubinu.

I plamy, i ślady były doskonale widoczne. Widziała je cała jej klasa. Część osób ze szkoły.

Nikt nie pytał. Nie starał się pomóc. Nie rozmawiali o tym. No bo i po co? To przecież nie ich sprawa. Nie ich przyjaciółka.

Ale ona nie miała przyjaciół. Nie miała nikogo.

Wszędzie chodziła sama. Nie było przy niej nikogo, kto by pytał. Kto by pomagał. Komu by na niej zależało.

A śladów i plam przybywało.

I tak mijały dni. Nastała zima. Z każdym nowym śladem alabaster stawał się coraz bledszy, a kontrast między skórą a plamami – wyrazistszy.

„To mnie nie dotyczy."

Ruchy wolniejsze i coraz bardziej niezdarne. Upadki i potknięcia – coraz częstsze.

„To nie moja sprawa."

Aż pewnego dnia, przy sprawdzaniu obecności...

„Nie ma jej, proszę pani."

Zdziwieni byli wszyscy. Nigdy nie opuszczała zajęć. Nigdy nawet nie spóźniła się na lekcję. Ciche szepty, zdumione twarze i najróżniejsze domysły wypełniały szkolne korytarze.

Ale w miarę jak mijał dzień, zapominali. Tak szybko.

Ostatni dzwonek. Piątek. Nareszcie weekend. Wszyscy wybiegli ze szkoły szczęśliwi. Mimo, że było zimno. Bardzo zimno. Chłopcy rzucali śnieżkami w dziewczyny. Śmiali się i żartowali.

Ale nie na długo.

Parę minut później słychać krzyk.

Krzyk dziewczynki. Którejś z młodszych klas. Przyciskała dłonie do ust, powieki miała zaciśnięte.

Za uczennicą zebrał się tłumek, lecz prawie od razu większość osób cofnęło się z przerażeniem, gdzieś z tyłu grupy dało się słyszeć ciche łkanie. Kilku pobiegło do szkoły i wrócili z grupką nauczycieli, którzy zareagowali podobnie jak uczniowie.

Na co?

Otóż na śniegu, koło niedużego krzewu, w cienkim, szarym płaszczyku leżała dziewczyna. Jasnobrązowe włosy uwolnione z granatowej czapki rozsypały się na białym puchu. Szeroko otwarte, piwne oczy wpatrywały się pustym wzrokiem w zakryte chmurami słońce. Krwistoczerwone usta, tak odmienne od alabastrowej skóry, po raz pierwszy wykrzywione były w delikatnym uśmiechu.

Tym ostatnim. Wiecznym.

Ale nie to najbardziej przykuwało uwagę. Nie pusty wzrok. Nie uśmiech. Nie to wstrząsnęło nimi najmocniej.

Tym czymś był podwinięty do łokcia rękaw. Gruba warstwa bandaży owinięta wokół ręki.

A wszystko to przesiąknięte ulubionym kamieniem dziewczyny.

Rubinem.

Zapewne byłaby szczęśliwa, widząc to. Za każdym wcześniejszym czarowaniem rubin był płynny, niedoskonały. Tym razem, klejnot zastygł, tworząc wielki, karminowy owal wokół niej, niczym jego szlachetny odpowiednik.

Dopiero po dłuższej chwili jeden z nauczycieli podszedł i delikatnie zamknął jej oczy.

Dopiero dzięki policji, dowiedziano się co było przyczyną pojawiania się plam i śladów. Nie będę opisywać szczegółów. Powiem tylko, że dziewczyna mieszkała sama z ojcem alkoholikiem – reszty sami się domyślcie. Choć nie jest ona kolorowa.

Ale co z dziewczyną?

Uczniowie podjęli próbę odpokutowania za swój błąd. Swoją obojętność.

Dlatego teraz, na małym, cichym cmentarzyku leży śnieżnobiała trumna. Nad tą trumną i nad warstwą zamarzniętej ziemi leży grób. A raczej pomnik. Majestatyczny pomnik z płaczącym aniołem, który trzymał tabliczkę z imieniem i nazwiskiem dziewczyny.

Teraz przysypany jest śniegiem.

Ale parę miesięcy później, kiedy biały puch ustąpi miejsca delikatnym promieniom słońca, będzie już widać.

Że grób jest z białego marmuru.

Białego jak śnieg.

I tylko ci, którzy poświęcą mu odrobinę uwagi, którzy zatrzymają się na parę sekund, zauważą.

A co takiego?

Mały, nie większy niż ziarnko grochu, jakby wyłaniający się z zimnego marmuru.

Czerwony kamień.

Tajemnica LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz