Rozdział 7

4.2K 450 71
                                    

Nie ma się co rozpisywać ;) Zapraszam do czytania!

Rozdział dedykuję Papierowemu Rycerzowi

Okrążyłam dom i stanęłam na wprost lasu. Okej, przyznaję, trochę mnie przerażał. Wzięłam głęboki wdech i powoli wkroczyłam między drzewa. Sięgnęłam ręką w bok i przejechałam palcami po szorstkiej korze.

Jedynym, co słyszałam, było śpiewanie ptaków. Nie było wiatru, więc nic nie poruszało liśćmi, które były bogato rozsiane po konarach. Las był pełen barw - zieleń przede mną, brąz i złoto pod moimi nogami, a błękit nieba, rozjaśniony promieniami słońca, prześwitywał przez gałęzie. Zaczęłam biec, a wszystkie odcienie dookoła mnie zlały się ze sobą. Pęd gorącego, letniego powietrza przeczesywał mi włosy, kiedy wymijałam kolejne drzewa. Zwolniłam dopiero, gdy zauważyłam przed sobą jaśniejszą plamę światła. Ruszyłam w jej kierunku zaciekawiona i po paru minutach zaparło mi dech w piersiach.

Stałam na skraju prześlicznej polany - niemalże idealnie okrągłej, usianej kwiatami w odcieniach fioletu, błękitu i bieli, okalającej wielkie, masywne drzewo, stojące w jej centrum. Zaraz pod nim leżał gruby, stary pień, pewnie dawno temu przewrócony przez coś na ziemię. Podeszłam do niego powoli, ciągle zauroczona otoczeniem. Przyjrzałam się pniu i zmarszczyłam brwi, a w dół moich pleców przebiegł zimny, niemalże bolesny dreszcz. Kora była zdarta, na drewnie widniały ślady pazurów - niektóre z nich były płytkie, blisko siebie, ale reszta... Przejechałam po nich dłonią i z zaskoczeniem zauważyłam, że są szersze niż rozpiętość moich palców.

Nagle na lewo ode mnie rozległ się głośny szelest. Kolejny dreszcz wywołał u mnie gęsią skórkę. Drgnęłam i obróciłam się powoli, wpatrując się w ciemną, bezdenną dziurę. Jamę, której wcześniej nie zauważyłam.

Cholera jasna.

Zrobiłam niepewny krok w tył, ale natrafiłam na suchą gałązkę. Zakłócaną jedynie moimi szybkim oddechami ciszę przeszył głośny trzask. Niemalże od razu odpowiedziały mu szeleszczące liście, a ja przygryzłam wargi, aby nie wydostał się spomiędzy nich ani jeden dźwięk. Zupełnie niepotrzebnie, bo po chwili w ciemności i tak błysnęła jasno para pięknych oczu o barwie starego złota.

Oczy zwierzęcia.

W ciągu ułamka sekundy obróciłam się i wbiegłam pomiędzy drzewa. Przypomniałam sobie, że gdzieś słyszałam, aby w żadnym wypadku się nie ruszać. Cudnie.

Pęd powietrza wyciskał mi łzy z oczu i pozbawiał tchu. Modliłam się, aby nie zgubić drogi. Co ja mówię, żeby jakimś cudem biec w dobrą stronę! W ogóle to co to było za zwierzę? Które ma takie oczy? Brązowe, niebieskie, nawet zielone rozumiem, ale złote? Syknęłam kiedy gałąź uderzyła mnie w ramię i przyśpieszyłam.

A najgorsze było to dziwne, zdradliwe przeczucie, że mimo to byłam bezpieczna.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam przed sobą dom. Mój dom. Podeszłam bliżej i oparłam się plecami o ścianę. Zsunęłam się po niej i schowałam głowę między kolana, aby uspokoić oddech po szaleńczym biegu. Kiedy krew przestała szumieć mi w uszach, ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Zmarszczyłam brwi, słysząc podniesione głosy. Weszłam do środka, a kiedy zamknęłam drzwi, głosy ucichły. Chwilę potem zza ściany wyszła osoba, której obecność dosłownie wbiła mnie w ziemię.

- Czy tak trudno zrozumieć, że nie wolno ci chodzić samej do lasu!?

Stałam jak sparaliżowana z lekko rozchylonymi ustami, nie będąc w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Wpatrywałam się przerażona w oczy Roberta, wypełnione ledwo hamowaną furią i strachem. Spuściłam wzrok.

- Zrozumiałam, ale... - zaczęłam.

- No właśnie chyba nie zrozumiałaś, skoro tam poszłaś!

- Nic mi się przecież nie stało! - wzdrygnęłam się lekko na myśl, że mogło być inaczej, ale zamaskowałam to krokiem w przód – Ale skoro ci tak na tym zależy, to obiecuję, więcej nie pójdę bez waszej zgody – spojrzałam mu w oczy. Nie miałam siły na kłótnie – I przepraszam - dodałam nieszczerze, wymijając go i wchodząc na schody. Wcale nie było mi przykro.

Weszłam do mojego pokoju i zagryzłam wargi, aby nie krzyknąć. Prychnęłam tylko i rzuciłam się na łóżko. Położyłam się na plecach i wpatrzyłam w sufit.

O co mu chodziło? Robert nie mógł się bać o mnie aż tak, jak to widziałam w jego oczach. Przecież to tylko las. A wspomniane przez Elę wilki i niedźwiedzie nie podeszły aż tak blisko domu – bo przecież nie odeszłam jakoś daleko. I te gatunki są zagrożone! Nie mogą sobie tak po prostu chodzić blisko ludzi...

Pokręciłam głową i poprawiłam poduszkę. Przymknęłam powieki, ale zaraz potem otworzyłam je szeroko. Nadstawiłam uszu i ponownie usłyszałam cichy, charakterystyczny ryk. Podbiegłam do uchylonego okna i otworzyłam je na oścież. Zirytowana zmarszczyłam brwi – nie byłam w stanie określić z której strony dochodzi. Przymknęłam okno i z powrotem usiadłam na łóżku, a po chwili zastanowienia odchyliłam się do tyłu i podłożyłam ręce pod głowę. Zamknęłam oczy.

Co tu się dzieje?

Tajemnica LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz