Nie wie, jak dużo czasu mija, ale nagle jego uszu dobiega energiczne pukanie. Peter ignoruje je, sądząc, że to ciocia May, ale potem dochodzi go przytłumiony głos tego, którego najmniej się w tej chwili spodziewał.

Anthony Stark bezszelestnie wchodzi do środka, ostrożnie zamykając za sobą drzwi i przekręcając zamek. Parker nawet na niego nie patrzy, nie ma na to ochoty, siły, chęci; nie ma już niczego.

– Przykro mi, dzieciaku...

– Przepraszam, panie Stark, ale naprawdę... naprawdę nie mam nastroju na pogawędki.

Gdyby nie fakt, że Peter jest obecnie w żałobie, Tony rzuciłby na ten temat jakiś zgryźliwy komentarz. Albo stwierdziłby poważnie, że takie jest przecież życie superbohatera. Nie tylko przepełnione triumfem, uratowanymi ludzi i blaskiem fleszy, ale również pełne cierpienia, trudnych wyborów czy poniesionych klęsk, często dotykających do żywego. Zamiast tego wzdycha cicho, a potem rzuca mu czymś w rodzaju StarkPada prosto w twarz. Chłopak w ostatniej chwili chwyta sprzęt w swoje dłonie, a potem przenosi zdziwione spojrzenie na Starka.

– Jestem tutaj z powodu tej zmarłej dziewczyny – wyjaśnia Tony po chwili, trochę zbyt cicho jak na swoją przesadną pewność siebie i ego większe od wieży Eiffla.

– Aurory – prostuje Peter słabo. – Miała na imię Aurora.

– Nieważne, przejdźmy do rzeczy – odpowiada szybko Stark. – Wczoraj po kilku szklankach starego bimbru Bartona wziąłem się za przeglądanie mojego zbioru akt na Oscorp i samego Normana Osborna, i cholera...

– Co...? – przerywa mu chłopak.

– Daj mi skończyć, młody – mruczy zdenerwowany Tony. – W każdym razie, znalazłem tam wszystko, co może udzielić ci odpowiedzi na dręczące cię pytania, bo nie wierzę, że takich nie masz.

Peter uśmiecha się blado, odkładając StarkPada na brzeg biurka. Opiera dłonie na kolanach, a potem gwałtownie wstaje. Jego spojrzenie utkwione jest w brązowych tęczówkach Tony'ego.

– Czy te informacje... gdyby prześledził je pan wcześniej – pyta łamiącym się głosem – uratowałyby ją?

Anthony milknie, odwracając spojrzenie. Nie potrafi znieść cierpienia malującego się na twarzy dzieciaka. Może nie przyzna tego przed samym sobą, ale ten widok łamie mu serce, wprost je niszczy, zrzuca z dziesiątego piętra i przydeptuje na sam koniec.

– Przepraszam... – mamrocze w końcu.

Naprawdę, naprawdę cholernie chciał, żeby ten kilkunastoletni chłopak był tą jedną z niewielu rzeczy w jego życiu, której nie zepsuje. Starał się, ogromnie się starał, żeby go nie stracić, tak jak stało się to w przypadku Pepper... jego Pepper, Steve'a czy choćby Clinta, tego cholernego wieśniaka z Iowa, który już dawno stał się częścią jego życia w Tower i kurewsko mocno bolało, gdy znalazł się po złej stronie celi.

Dlatego oglądanie tego, jak Pete dosłownie przelewa mu się przez palce, jest dla niego bolesne, dziwne i bolesne. Przypomina mu to bowiem o wszystkich utraconych (często z jego winy) osobach; ale w tym przypadku wciąż gdzieś w środku tli się wiara, że przy odpowiednich działaniach, staraniach, uda się to jeszcze naprawić, poskładać, posklejać.

Tym razem to Parker spuszcza spojrzenie, z powrotem siadając na łóżku.

– Potraktuję to jako tak.

Stark, słysząc łamiący się głos Petera, dochodzi do wniosku, że nie powinien dłużej tutaj być. Nie powinien... albo po prostu nie potrafi wytrzymać kolejnych minut. Rusza więc w kierunku drzwi, podczas gdy Parker odprowadza go wzrokiem do wyjścia. Tony zastyga na moment z dłonią zaciśniętą wokół gałki, a potem się odwraca.

little lion man ∆ spider-manWhere stories live. Discover now