| 1.15.

1.1K 150 9
                                    

Peter pojawia się w domu krótko po jedenastej rano, zmęczony i poobijany, wciąż nie do końca wyspany, bo po powrocie z imprezy urodzinowej spał zaledwie kilka godzin. Ignorując zapach zupy pomidorowej, przy której ciocia May krząta się w rytm grającego na szafce radia, wpada do swojego pokoju i rzuca się do łóżka. Ściąga z siebie jeszcze przebranie Spider-Mana, rzucając je obok kosza na brudne pranie, zawija w kołdrę, wyglądając niczym burrito i zasypia. To jedyne, czego w tej chwili potrzebuje, a wiedza, że wszystko jest w porządku, że Rory jest cała, że Harry jest cały...

Tak, Parkerowi definitywnie ułatwia to zaśnięcie na kolejne parę godzin.

Późnym popołudniem budzi go May, siedząc na brzegu łóżka i delikatnie potrząsając go za ramię. Chłopak najchętniej z powrotem zakopałby się w pościeli i przespał następnych kilka dni, może tygodni, a nawet miesięcy. Nieważne, byle tylko się wyspać, odpocząć, pozbyć się dręczących myśli na temat Goblina, nieustannie huczących w jego głowie. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby obudził się z rewelacyjnym rozwiązaniem całej sprawy, rozwiązaniem na miarę Tony'ego Starka albo Steve'a Rogersa, bo och, oni zawsze wiedzą, co robić, a Peter... W obecnej chwili czuje się, jakby błądził we mgle, jakby zgubił się pośród tego całego stosu gazet, papierów, notatek trzymanych pod łóżkiem. W całym tym chaosie zapomina nawet, że ma do swojej dyspozycji Friday, która mogłaby mu pomóc trochę to pandemonium ogarnąć. Nie do końca też wie, jak radzić sobie z kimś, kto jest fizycznie – przyznajmy to szczerze – na jego poziomie. Jedyne czego jest tak naprawdę pewien to to, że Goblin jest niezrównoważony psychicznie i ściśle powiązany z Oscorp.

– Peter, wszystko w porządku? – May przesuwa dłonią po policzku chłopaka. – Nie wyglądasz zbyt dobrze...

Parker w duchu błogosławi pracę swojej ciotki. Przez to, że spędza w niej prawie pół dnia, po powrocie do domu nie ma czasu ani ochoty na oglądanie telewizji, a weekendy woli spędzać aktywnie lub pośród książek. Najprawdopodobniej i tak dowie się o incydencie w domu Osbornów, ale jeszcze nie teraz i na pewno nie od Petera. Zapewne jakaś koleżanka z pracy podejmie ten temat w poniedziałek, ale do poniedziałku zostały jeszcze dwa dni, więc chłopak może odetchnąć z ulgą, nie zaprzątając sobie myśli tym, jakim tekstem uraczy May, aby ją uspokoić i być jednocześnie wiarygodnym; przecież jak się dowie, że coś stało się Aurorze, zeświruje ze strachu, a Peter naprawdę nie chce przez to przechodzić. Wystarczy, że to on prawie zszedł na zawał, gdy Harry mu o tym powiedział.

– Musiało mi coś zaszkodzić – odpowiada zakłopotany, a widząc zatroskaną minę kobiety, dodaje szybko. – Ale w sumie to czuję się już dobrze, ciociu, nie ma co się martwić.

May uśmiecha się lekko, z ulgą.

– Zaraz będzie obiad – oznajmia. – Skoczysz do sklepu po jakieś pieczywo?

– Jasne, nie ma sprawy – rzuca chłopak, odsuwając kołdrę na bok. – Ciemne czy jasne?

– Obojętnie. – May podnosi się z łóżka i rusza do wyjścia. – No, kochanie, ruchy, ruchy.

Kobieta znika za drzwiami. Peter tylko w biegu zarzuca na siebie bluzę i wybiega z pokoju.

Sam wypad do sklepu zajmuje mu niecały kwadrans. Chłopak, nadal czując, jak każdy z jego mięśni wprost krzyczy z bólu podczas nawet najmniejszego ruchu, powłóczy nogami, z rękami w kieszeniach. Pierwszy raz w życiu zebrał taki łomot od zbira. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby wychodził z walki z takimi urazami. Na szczęście purpurowo-zielone sińce oszczędziły jego twarz, czego jednak nie można powiedzieć o reszcie ciała. Goblin nieźle go załatwił, to trzeba mu przyznać, choć on sam nie pozostał mu dłużnym.

little lion man ∆ spider-manWhere stories live. Discover now