– Wydaje mi się, że przesadzasz – odpowiada trochę zirytowany Peter. Koniec końców, on sam oddałby wszystko, żeby jego rodzice wciąż żyli, tak samo, jak wujek Ben, nawet jeśli mieliby podobny stosunek do niego, jak Osborn do swoich dzieci. – Ale nie mam zamiaru się w to wtrącać.

– Dobra, nieważne – rzuca natychmiast Harry, widząc, że ta rozmowa nie prowadzi do niczego dobrego. – Słuchaj, a jak tam Goblin? Masz jakieś nowe informacje?

Peter milczy przez dłuższy moment, zastanawiając się, co odpowiedzieć.

W ostatnim czasie zdołał tylko na szybko przejrzeć dane zebrane przez Tony'ego Starka i to nawet nie w całości. Potwierdził informację, że Green Goblin to zbroja, zdecydowanie ulepszona i definitywnie produkcji Oscorp, będąca pomysłem samego Normana. Wciąż jednak trudno jest określić, kto znajduje się pod maską. Peter ma kilka typów, głównie są to naukowcy pracujący przy projekcie, którzy po jego anulowaniu zostali zwolnieni. Mając dostęp do danych, jeden z nich mógł przecież zbudować nowego Goblina i próbować zemścić się na zarządzie firmy. Chociaż cała ta teoria się sypie, gdy spojrzy się na fakt, że na razie nikt z Oscorp nie ucierpiał. Pozostaje więc tylko wytłumaczenie, że zwolnienie mogło wywołać nie tyle ile nienawiść do samej firmy, a do całego świata i jego niesprawiedliwości. Wtedy wszystko zgadzałoby się idealnie.

Peter uznaje takie rozwiązanie za najbardziej prawdopodobne i logiczne, powoli zaczynając sprawdzać swoich podejrzanych; na razie wykreśla tylko dwie z sześciu pozycji na liście.

– Nic – oznajmia w końcu. – Nic nie znalazłem. Wiem tylko tyle, że to szaleniec, który robi to dla zabawy i mam nadzieję, że niedługo mu się to wszystko znudzi.

– Ale klapa...

– Chcesz ze mną popilnować miasta? – pyta nagle Pete. – Później wrócimy do mnie, coś zjemy. May wspomniała o tym, że robi lasagne na kolację.

***

Parker przez cały ten czas czuje się, jakby siedział na szpilkach – i to nie przez odbywające się egzaminy, które chce zaliczyć na w miarę dobre oceny, żeby nie zawieść cioci – wie, że kolejny atak ze strony Green Goblina to tylko kwestia czasu. Dlatego coraz bardziej skupia się na wymyśleniu czegoś, co pomoże mu z nim wygrać. Każdą wolną minutę spędza, jeśli nie w książkach, w szkole lub przemykając pomiędzy nowojorskimi ulicami w stroju Spider-Mana, w swoim pokoju, majstrując przy nowych wyrzutniach sieci, otrzymanych od Tony'ego Starka.

Są dobre, są naprawdę cholernie dobre, bo mieszczą o wiele więcej sprężonej pajęczyny niż poprzednie dwa modele, ale brakuje czegoś, co mogłoby zablokować deskę Goblina. Po wielu godzinach kreślenia w zeszycie, szkicowania, wymyślania, projektowania (w trakcie ignoruje wołanie cioci May na obiad i kilka telefonów, prawdopodobnie od Harry'ego, choć pewien nie jest, bo ich nie sprawdza), wymyśla sieć uderzeniową. Kulki sieci mają eksplodować przy uderzeniu i owijać cel w sieciowy kokon. Ma to skutecznie unieszkodliwić pojazd przeciwnika, bo jeśli Peter go wyeliminuje, o wiele łatwiej będzie mu pokonać Goblina.

Jest tak zajęty budowaniem, że nawet nie zauważa, kiedy za oknem zaczyna się ściemniać. Każda rzecz na moment idzie w zapomnienie. Najważniejszy jest teraz Green Goblin. Peter całkowicie zapomina o Rory, Harrym, cioci, o wszystkich i wszystkim. Zacznie pracować nad naprawą swojego drugiego życia dopiero wtedy, gdy będzie pewien, że nikomu z tej trójki nie będzie zagrażać żadne niebezpieczeństwo – im, a także reszcie miasta.

Owszem, nie potrafi do końca pozbyć się myśli o Aurorze, które gdzieś tam z tyłu głowy wciąż mu bębnią, zwłaszcza wspomnienie tamtego popołudnia. Nie jest mu łatwo z faktem, że w tej chwili w ogóle nie rozmawiają ze sobą, unikają się jak ognia. Harry przez ostatnich kilka dni próbował zmusić ich do pojednania, ale za każdym razem plan ten grzęznął w gruzach. Sam Peter nie do końca wie, jak podjąć temat, co powinien powiedzieć, zrobić, dlatego najpierw postanawia zrobić to, na czym zna się o wiele lepiej. W końcu bycie Spider-Manem przychodzi mu łatwiej o wiele niż poważne rozmowy, te o uczuciach i nie tylko.

Kiedy kończy składać lewą wyrzutnię, jest już wieczór. Do jego uszu zza drzwi dobiega zduszony głos May, która z wyraźną troską pyta, czy może wejść do środka. Peter ukrywa urządzenia gdzieś pod stertą zeszytów i książek, a potem rzuca się biegiem do salonu. Bezustannie ziewając i przecierając oczy, próbuje przekonać ciocię, że jest na tyle zmęczony, że położy się spać i to nawet, ku zdziwieniu kobiety, bez kolacji. May mierzwi włosy bratanka, a potem całuje w czoło, bez żadnych protestów pozwalając mu zniknąć w swoich czterech ścianach.

– Dobra, czas was wypróbować, małe skarby – mruczy cicho w stronę wyrzutni, wciskając się jednocześnie w strój Spider-Mana.

Kiedy jest już praktycznie gotowy do wyjścia, wsuwa jeszcze kilka poduszek pod kołdrę (w razie czego mają imitować jego ciało podczas snu), a potem wyskakuje przez okno, zamykając je za sobą od zewnątrz i znika w ciemnościach nowojorskiego Queens.

Instynktownie pojawia się w okolicach rezydencji Osbornów. Chce porozmawiać z Rory, wyjaśnić jej wszystko, przeprosić, ale gdy uświadamia sobie, że tak naprawdę nie potrafi znaleźć do tego odpowiednich słów, rezygnuje z tego pomysłu. Przez dłuższy moment przygląda się zapalonemu w salonie świetle, widząc majaczące w oddali sylwetki Harry'ego i jego ojca, aby chwilę później mocno zacisnąć wargi i ruszyć w dalszą drogę, na razie bez określonego celu.

Wybór w końcu pada na starą fabrykę Justina Hammera, która znajduje się na obrzeżach Queens. Została ona zamknięta jakiś czas po tym, kiedy na jaw wyszła współpraca Hammera z Ivanem Vanko, a on sam trafił do więzienia. Nawet najlepszym prawnikom z Nowego Jorku nie udało się go wybronić, ale z tego, co obiło się Peterowi później o uszy, udało się im załatwić dla niego areszt domowy w jednej z jego kalifornijskich willi.

Budynek jest w całości opuszczony i okradziony ze wszystkiego, co tylko nadawało się na sprzedaż. Nowojorscy bezdomni nie zostawili w spokoju nawet okien. Parker energicznie wpada przez pozostałości drzwi do środka, a potem od razu zaczyna strzelać pajęczymi pociskami na lewo i prawo, testując ich skuteczność. Jest naprawdę pod wrażeniem efektywności nowych wyrzutni i swojej pomysłowości.

Jego trening nie trwa jednak zbyt długo. Niecałe pół godziny później pajęczy zmysł zaczyna wrzeszczeć; wrzeszczy, krzyczy, piszczy, a Spider-Man nie ma pojęcia, co się z nim dzieje. Kręci mu się w głowie, w uszach brzęczy, a on sam ma wrażenia, że szósty zmysł chce mu przekazać, że coś nadchodzi, coś złego i śmiertelnie niebezpiecznego. Coś, na co Peter czekał już od bardzo dawna.

Green Goblin.

Parker próbuje uspokoić swoje zmysły, a potem niczym torpeda wypada ze starej fabryki Hammera. Nie ma problemu ze znalezieniem tego zielonego idioty, bo policyjne radiowozy, niczym mrówki, prowadzą go prosto do celu. W niecały kwadrans dociera na Manhattan, gdzie zauważa ciskającego dyniowymi bombami Goblina. Jego śmiech roznosi się razem z wiatrem po całej okolicy i nawet pojawienie się wojska tego nie zmienia. Ludzie w popłochu uciekają w różne strony, ale jest to nadzwyczaj trudne, gdy wydaje się, że ten cholerny, latający Grinch jest dosłownie wszędzie. Peter dostrzega zakrwawionych ludzi, przerażonych i z szokiem malujących się na ich twarzach. Ogarnia go złość, ogromna, niepohamowana złość na tego, który krzywdzi bezbronnych nowojorczyków.

Jego przeciwnik zauważa go dopiero po chwili. Sprawia jednak wrażenie, jakby to wszystko było zaledwie rozgrzewką, a on sam czekał właśnie na niego, na Spider-Mana.

– Robaczku! Jak miło, że przyszedłeś!

little lion man ∆ spider-manWhere stories live. Discover now