Aurora mierzwi palcami jego włosy, a potem, ze śmiechem na ustach, wraca do smażenia jajecznicy. Parker podsuwa jej pokrojony ser, a potem szynkę, kiedy ona dzieli danie na dwa talerze. Na sam wierzch trafiają cząstki świeżych pomidorów, które Peter podjada w trakcie krojenia. Rory kwituje to tylko teatralnym przewróceniem oczami.

– Mówiłem już, że genialnie gotujesz? – rzuca Parker z przejęciem.

– Nie podlizuj się, bo pomyślę, że czegoś ode mnie chcesz – odpowiada, rozdrabniając kawałek swojego pomidora na jeszcze mniejsze cząstki.

Parker mógłby przysiąc, że takie popołudnia jak to, mógłby mieć zawsze. Albo przynajmniej to mogłoby trwać wiecznie. Zwyczajne, beztroskie, z kimś, kogo kocha i komu ufa, z dala od kłopotów i podwójnego życia; cała ta otoczka nastoletniego życia otumania go tak bardzo, że całkowicie zapomina o tym, dlaczego się tutaj w ogóle znalazł. Na moment nie pamięta nawet tego, że jest cholernym Spider-Manem. Z głowy wylatuje mu też pytanie dotyczące choroby Abigail. Rory sprawia, że cały świat wydaje się teraz być tak odległy, że aż nieistotny. Teraz liczy się tylko on, ona i ta cholerna jajecznica, no i może jeszcze grające w tle radio.

Kiedy kończą jeść, dziewczyna zabiera się za mycie naczyń, do czego przyłącza się Peter. On szoruje talerze, a ona wyciera je w haftowane ręczniki. Parker korzystając z dobrego humoru dziewczyny, chlapie ją wodą, na co ona reaguje niepohamowanym śmiechem. Uderza go w ramię trzymaną przez siebie szmatką, gdy chłopak praktycznie moczy całą jej kraciastą koszulę. W odpowiedzi wylewa też na niego zawartość szklanki, która stoi w zlewie, wyrównując pojedynek. Peter dostaje szoku, gdy zimna woda styka się z materiałem koszulki, ale nie trwa to zbyt długo. Rzuca się na nią, chcąc jeszcze bardziej ją umoczyć, lecz w ostatniej chwili Rory udaje się uciec.

W akompaniamencie wesołych krzyków i szczerego śmiechu oboje energicznie biegają po kuchni, jedno próbując złapać drugie. Blondynka ślizga się na swoich skarpetkach po błyszczących czystością kafelkach, sprawnie unikając ramion Petera. W końcu – nieświadomie wykorzystując swoje pajęcze sztuczki – łapie Aurorę gdzieś w salonie. Dziewczyna próbuje się wyrwać, przez co oboje przewracają się ze śmiechem na miękki, puchaty dywan. Parker naprawdę nie może wyjść z podziwu, że w ciągu paru dni Osbornowi udało się odremontować dom na tyle, że wygląda on tak, jakby Green Goblina nigdy w nim nie było.

– Dobra, wygrałeś – mówi Rory, nie mogąc przestać się śmiać. Gwałtownymi ruchami ściera łzy spływające po jej policzkach. – Teraz możesz mnie już puścić, bo ktoś musi pozmywać naczynia...

Peter posłusznie, wciąż chichocząc, podnosi się z podłogi, a potem pomaga przy tym przyjaciółce. Aurora stara się zachować powagę, ale widząc tańczącego, a raczej starającego się tańczyć Parkera, stwierdza, że jest to praktycznie niewykonalne. Zaciska jednak wargi i kontynuuje sprzątanie; gdy wyciera już ostatni talerz, nastrój do tańca w końcu udziela się także jej. Już dawno nie bawiła się tak dobrze, chociaż tak naprawdę nie robią nic szczególnego. Stacja radiowa, jak na życzenie, puszcza jedną ze skocznych piosenek Bastille, a Aurora korzystając z tego, że Peter skończył już czyścić patelnię, porywa go do tańca, wyciągając na środek kuchni.

– Tańczysz jak pijana żyrafa – śmieje się, pstrykając palcami w rytm piosenki.

– Czy pijana żyrafa zrobiłaby coś takiego? – rzuca chłopak wyzywająco, obracając się wokół własnej osi. W ostatniej chwili uświadamia sobie jednak, że idzie mu zbyt dobrze, więc pajęcza zwinność, jak na życzenie, opuszcza go, sprawiając, że on sam traci równowagę i prawie upada na blat.

– Jezu, uwielbiam cię, Pete, naprawdę – odpowiada Aurora, prawie krztusząc się ze śmiechu. – Zaraz ci pokaże, jak to robią profesjonaliści.

Parker krzyżuje ręce na klatce piersiowej, zaciskając usta w cienką linijkę, aby przybrać jak najbardziej poważny wyraz twarzy, lecz nie do końca mu się to udaje. Nie ma pojęcia, skąd ten dobry humor, jednak to naprawdę miła odmiana; zapomnieć o Goblinie, Spider-Manie, szkole i innych problemach, być tu i teraz. Rory staje na środku kuchni, zaczynając energicznie robić kolejne to piruety, bezbłędnie i bez jakiegokolwiek wahania. Peter z uznaniem zaczyna klaskać, na co Aurora oblewa się rumieńcem. Chwyta go za dłonie i wyciąga do siebie. Tańczą energicznie do końca piosenki, a kiedy radio postanawia puścić jakąś starą balladę, Parker bierze przyjaciółkę w ramiona, udając profesjonalnego tancerza. Ich taniec jednak bardziej przypomina parodię tych klasycznych, co spowodowane jest przez śmiechy, wygłupy i ciągłe potykanie się o własne nogi w wykonaniu Petera.

– Współczuję MJ, jeśli będziesz tak tańczyć na waszym ślubie – stwierdza Aurora, szturchając go, aby przestał deptać jej po palcach.

– Chciałaś powiedzieć na jej i Thompsona ślubie – odpowiada, wzruszając nieznacznie ramionami, a potem okręca ją wokół własnej osi.

– Wciąż nie rozmawialiście? – pyta zaskoczona, odchylając się do tyłu.

– Po pierwsze, nie było okazji – wyjaśnia po chwili chłopak. – Po drugie... cóż, chyba lepiej będzie, jak będzie z Flashem, nie ze mną.

Aurora zastyga w bezruchu, przenosząc jasnobłękitne spojrzenie na twarz przyjaciela.

– Przecież kochasz się w MJ odkąd pamiętam, więc... o co chodzi, Pete?

Parker zagryza wargę, a potem pobudza jej zastygłe ciało z powrotem do tańca.

– Powiedzmy, że nie jestem odpowiednim chłopakiem dla niej – stwierdza luźno.

Rory wywraca oczami, podczas gdy Peter znów zaczyna deptać jej po palcach.

– Jesteś najbardziej odpowiednim chłopakiem, jakiego znam – odpowiada szybko. – Naprawdę, MJ nie wie, co traci, bo lepiej nigdy nie trafi.

– Bo pomyślę, że na mnie lecisz – rzuca Parker mimowolnie, co w rezultacie kończy się posłaniem przez Aurorę chłodnego spojrzenia i wybuchem śmiechu obojga.

Dziewczyna nie dotyka więcej tematu Mary Jane, czując, że nie powinna się w to wtrącać. Decyzja, jak należy rozwiązać tę sprawę, jest własnością tylko i wyłącznie Petera. Poruszając się coraz wolniej, kompletnie ignorując muzykę, Aurora przytula przyjaciela do siebie, opierając się policzkiem o jego ramię. Bujają się w rytm grający tylko w ich głowach.

– Cieszę się, że ciebie mam – mamrocze Rory. – Ciebie i Harry'ego.

Peter w odpowiedzi dłońmi otula jej policzki, a potem, uśmiechając się lekko, trochę instynktownie przyciska swoje usta do jej warg. Robi to tak ostrożnie, jakby trzymał w rękach szklaną kulę, która przy jednym nieodpowiednim ruchu, może upaść na podłogę i roztrzaskać się na milion małych kawałeczków.

Rory zaś jest zaskoczona, kompletnie zaskoczona, przez co dłuższą chwilę zajmuje jej uświadomienie sobie tego, co się aktualnie dzieje. Kiedy w końcu dociera do niej, że czuje na swoich wargach usta Parkera, obejmuje go szczelniej ramionami, mocno przyciskając do siebie, jakby się bała, że ucieknie, zniknie, uleci razem z wydychanym powietrzem.

Jednak Peter nie znika, a Aurora nie rozpada się na kawałki. Blondynka przez moment przygląda się jeszcze jego wargom, a potem, gdy podnosi wzrok, ich spojrzenia się spotykają. Parker mógłby przysiąc, że jej jasnobłękitne oczy, trochę szarawe przy obwódce, są teraz istną kopalnią szoku, niedowierzania i zmieszania, lecz dostrzega też w nich jakąś niewielką iskierkę radości.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – wtrąca Harry głośno, stając w progu kuchni.









Sesja się kończy. Tom dostał BAFTĘ.
Uczcijmy to więc nowym rozdziałem.

little lion man ∆ spider-manOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz