Rozdział III

548 77 7
                                    

~ Oczami Deana ~

Zatrzasnąłem drzwi i oparłem się o nie plecami, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Już niemal zapomniałem, jak to było jechać z nim w jednym samochodzie. Jak to było czuć jego zapach. Zmienił się. Dobrze wiedziałem dlaczego, ale to jeszcze nie czas by mu powiedzieć... A raczej przypomnieć. Musiałem zaczekać na odpowiedni moment.

Skierowałem się wzdłuż holu wynajmowanego przez nas mieszkania. Ojciec miał tu jakąś większą sprawę. Stanąłem w progu kuchni i widząc ojca, chciałem wyjść.

-Dean!?- cholera.

-Tak tato?- spojrzałem w jego stronę. Znowu się upił. Siedział na krześle z flaszką taniej wódki w ręce. Nie mogłem na niego patrzeć. Zacisnąłem dłonie mocniej na kulach.

-Gdzie t-ty sie szw-wędasz? W szkole p-powinieneś być!- uderzył pięścią w blat. Usłyszałem kroki brata na schodach. Widocznie skończył dzisiaj wcześniej. Czekał na odpowiedni moment. Sammy wiedział, jak najczęściej kończą się moje rozmowy z upitym ojcem.

- źle się poczułem. Pielęgniarka kazała mi iść do domu i wziąć jakieś leki przeciwbólowe.

- N-nie obchodzi mnie two-oje samopoczucie! Marsz na górę, ty n-nędzny pomiocie- zabolało. Musiał mieć dzisiaj jakiś gorszy dzień. Może nie potrafi zidentyfikować potwora? Może sprawa jest za trudna? Pomogę mu jak wytrzeźwieje.

- Napiję się tylko wody...

- Na górę powiedziałem!- mówiąc to, wstał i wymierzył we mnie swojego słynnego prawego sierpowego. Padłem głucho na posadzkę. Usłyszałem krzyk Sama. Wbiegł do kuchni i łapiąc ojca za ramiona, próbował go ode mnie odciągnąć. Ten jednak kopał i szarpał mnie bezlitośnie. Praktycznie nic nie czułem. Przyzwyczaiłem się już do tego. Ale dlaczego ja? Czemu ojciec nie pójdzie i nie wyrzyje się na polowaniu? To nie moja wina, że mama nie żyje. Pojedyńcze łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie wytrzymałem. Mocnym ruchem nogi zwaliłem ojca na posadzkę po czym mocno uderzyłem go w twarz. Nie miałem innego wyjścia. Sam podbiegł szybko w moją stronę, pomagając mi wstać. Złapał mnie pod ramię i zaczął biec po schodach na górę. Słyszeliśmy głośne kroki za sobą. Dopiero teraz piekący ból w boku dał mi się we znaki.

Sam wepchnął mnie do swojego pokoju po czym zablokował klamkę stojącym obok krzesłem. Upadłem na ziemię i oparłem się plecami o ścianę. Płakałem. Wiem, że to nie na miejscu. Że powinienem być silny, pokazać bratu, że nie jestem słaby. Ale to było za dużo. Nawet dla mnie. Musiałem dbać o tę rodzinę, a część jej tak mi się odpłaca? Zbyt dużo spadło na moje barki, nie miałem już siły sam walczyć na tej wojnie.

Przez łzy spojrzałem na Sama. Wiedział, że nie płaczę przez ból. Wiedział co przechodzę przynajmniej raz w tygodniu. Podszedł do mnie i nieśmiale objął ramionami. Nie miałem już nawet siły oddać uścisku. Byłem wykończony fizycznie i psychicznie.

Nagle usłyszeliśmy przeraźliwe walenie do drzwi.

- Wiem, że tam jesteś! Wyłaź, ty bezwartościowa glizdo!- kolejne ciepłe strużki łez. Nawet już nad tym nie panowałem. Sam podniósł się i w akompaniamencie głośnego huku przeszedł na drugą stronę pokoju by po chwili wrócić z apteczką. Wyjął z niej wodę utlenioną i wacik po czym zaczął przemywać mój rozcięty policzek. Walenie do drzwi ustało. Odetchnąłem z ulgą. Sam nałożył opatrunek po czym pomógł mi usiąść na łóżku.

- Możesz dzisiaj tutaj spać- odezwał się nagle, wskazując na łóżko.

-Sammy, nie mogę...

- Dean, rozumiem że chcesz zachować swoją postawę silnego brata, ale ja wszystko widzę. Każdy, nawet ktoś tak silny jak ty, może mieć czasem chwilę załamania. Przestań udawać. Też to słyszałem. Jest mi naprawdę przykro, że wciąż musisz przez to przechodzić. Poradzimy sobie, słyszysz? Ale zrobimy to razem. Nie ze wszystkim musisz sobie radzić sam. - słyszałem tego ze spuszczoną głową. Wiedziałem że ma rację. Nie potrafiłem zaprzeczyć.- a teraz prześpij się, bo wyglądasz strasznie- na te słowa uśmiechnęłam się lekko i spojrzałem na niego z podziękowaniem w oczach. On poklepał mnie po ramieniu i skinął głową, jakby odpowiadając "nie ma za co. Przecież jesteś moim starszym bratem". Przytrzymując lekko bok, wciągnąłem się na łóżko, starając się jakoś ułożyć. Jeszcze jedno zaprzątało mi głowę.

- Mówi się że pijani ludzie są bardziej szczerzy niż zwykle. Myślisz, że gdzieś w głębi naprawdę tak o mnie myśli?- nie odpowiedział. Pojedyncza łza ściekła na prześcieradło. Zamknąłem oczy i, na szczęście, szybko pogrążyłem się w śnie.

~ Oczami Castiela ~

Byłem już w połowie drogi do domu. Wciąż nie mogłem przestać o nim myśleć. Jednocześnie bałem się o niego. Po tym co usłyszałem, nie wiadomo co mógł zrobić jego ojciec. Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Jak można bić tak śliczną osobę, jaką był Dean Winchester.

Byłem tak zamyślony, że nie zauważyłem kobiety stojącej na środku ulicy. Gdy w końcu ją dostrzegłem, mocno wcisnąłem hamulec. Straciłem kompletnie panowanie nad kierownicą. Wpadłem w poślizg, potrącając kobietę. Zatrzymałem się gwałtownie kilkanaście metrów dalej.

-Cholera! - Krzyknąłem. Zaciągnąłem ręczny, szybko wyskakując z samochodu. Zacząłem biec w stronę potrąconej kobiety, miarowo zwalniając. W końcu zatrzymałem się, oszołomiony. Miejsce, w którym powinny teraz leżeć zwłoki, świeciło pustką. Ani śladu krwi czy ciała. Przerażony zwróciłem w stronę samochodu. Wpadłem, zapalając stacyjkę i z całej siły wciskając gaz. Zapach palonej gumy wdarł się w moje nozdrza. Miliony pytań pałętały się teraz po mojej głowie. Nie miałem pojęcia co się właśnie stało i nie chciałem się już nigdy dowiedzieć.

*Hello! Po dłuższej przerwie wpada kolejny rozdział. Mam nadzieję że się spodobał. Następny powinien pojawić się już niedługo. *

Goodbye Stranger ✰ DestielWhere stories live. Discover now