Rozdział 6:"Jesteś nowa, co?"

211 22 11
                                    

Wybiegłam ze szkoły zatrzaskując za sobą drzwi. Po policzkach dalej ciekły mi łzy.

Dlaczego ja płaczę?!
Nie chcę płakać!

Usiadłam na murku rzucając torbę koło siebie i otarłam rękawem oczy.

- ...tak...mhm...zamknij się Peter. Kończę. Cześć. - usłyszałam jak dziewczyna rozmawia przez telefon, a po chwili chowa go do torby.

- Coś się stało? Dlaczego płaczesz? - usłyszałam spokojny głos.

- Tak. Nie...to znaczy...wszystko gra. - podniosłam głowę. Pewnie twarz miałam trochę czerwoną i wyglądałam jak pomidor, albo dwa.

- Jasne. - uśmiechnęła się. Miała miodowe włosy, zielone oczy i naprawdę fajne ciuchy. - Jestem Lydia.

- A ja Cassie. - odwzajemniłam uśmiech lekko pociągając nosem.

- Dlaczego nie jesteś na lekcji? - uniosła brwi.

- Ja...- zawahałam się, bo nie miałam pojęcia co odpowiedzieć.

- Chodź. - poprawiła sobie torbę na ramieniu i zachęciła mnie gestem ręki.

Zeskoczyłam z murku, podniosłam torbę z ziemii i poszłam za Lydią do sekretariatu. Po drodze dziewczyna zaoferowała mi chusteczkę, a ja oczywiście ją przyjęłam. Nie będę wyglądała jak jakiś niedorobiony nastolatek.

Pani sekretarka nie wyglądała na starą jędzę, która nęka małe dzieci, ale na pewno nie chciałabym z nią tu siedzieć. Lydia zapytała mnie o nazwisko, a kiedy odpowiedziałam lekko się uśmiechnęła. Kobieta poszukała czegoś w komputerze, a potem wydrukowała mi plan lekcji.

Dziewczyna doprowadziła mnie pod salę polonistyczną dając na wszelki wypadek swój numer telefonu, a potem ze stukiema obcasów podreptała po schodach.

Koło drzwi stało kilka nastolatków. Niektórzy grali na telefonach, a inni ze sobą rozmawiali. Czułam się przy nich dość dziwacznie. Cały czas zdawało mi się, że tu nie pasuję.

Okay. Zamknij się Cassandro, bo gadasz głupoty. Każdy nastolatek ma tak samo.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy weszli do środka. Usiadłam prawie na końcu i wypakowałam książki z torby.

- Hej. - podniosłam wzrok na dziewczynę, która zajęła miejsce obok. - Callie. - podała mi rękę, a ja lekko ją uścisnęłam.

- Cassandra. - na mojej zagościł lekki uśmiech.

A może jednak będę miała parę znajomych?

- Jesteś nowa co? Niczym się nie martw. Dotrfasz do końca bez szwanku. Zobaczysz. Ciocia Callie czuwa.

- Ooo...

Widać, że z niej optymiska.

- No chyba, że facet od biologii pożre cię żywcem to wtedy na mnie nie licz skarbie. Ma gość tupet. W tych swoich okularkach wygląda jakby był jakimś psychopatą, albo coś w tym stylu.- zaczęła nawijać.

Chyba się z nią zaprzyjaźnie.

- Z resztą sama zobaczysz... - niedokończyła.

- Dzień dobry wszystkim. - nauczycielka weszła do sali. Miała krótkie ciemne włosy i okulary na nosie. Zaczęła się lekcja polskiego.

***
Zauważyłam, że Callie jest naprawdę fajną osobą. Widać było po jej wesołej twarzy, że patrzy na wszystko z zupełnie innej perspektywy.

Jej czarne włosy sięgały połowy pleców i były zaczesana w dość wymyślny warkocz. Twarz miała lekko pyzatą, a oczy w odcieniu zieleni. Dziewczyna była chuda, a jej lekko opalona skóra doskonale kontrastowała z włosami. Miała na sobie brązowa kurtkę, koronkową koszulkę, niebieskie jeansy i trampki.

Na lekcji słuchała nauczyciela rysując po marginesie i pisząc coś na jedenej z kartek w zeszycie. A skąd wiem, że słuchała? Została zapytana trzy razy i za każdym znała odpowiedź. Mi się upiekło. Kobieta nawet na mnie nie spojrzała.

***
Po skończonych lekcjach poszłyśmy razem do biblioteki odrobić zadania domowe.

Sala była duża i przestronna. Gdzie nie spojrzeć widziałam półki z książkami. Gdyby moja twarz była emotikonką na pewno miałabym w oczach serduszka.

Usadowiłyśmy się razem przy stoliku w kącie i zaczęłyśmy rozwiązywać zadania z matematyki, chemii, fizyki, historii i innych przedmiotów.

Po półtorej godziny byłyśmy wolne od zeszytów.

Gawędziłyśmy beztrosko na różne tematy. Callie opowiadała mi o uczniach i nauczycielach, a kiedy uznała to za nużące przeszła na temat książek. Okazało się, że kochamy ten sam gatunek, czyli fantastykę.

Po pewnym czasie w bibliotece zaczęło się przeludniać, a my zdecydowałyśmy, że pora zbierać się do domu. Spakowałyśmy podręczniki do swoich toreb i wyszłyśmy ze szkoły.

Zaczęło robić się ciemno. Słońce już prawie zniknęło z pola widzenia. Widziałam jedynie lekko zaróżowione chmury, które wyglądały niemal bajecznie. Przyglądałam się im przez chwilę.

- Cassie?- brunetka pomachała mi ręką przed twarzą robiąc przy tym głupią minę. - Słuchasz mnie?

- Jasne, że tak, ale możesz powtórzyć to jeszcze raz. Tak dla pewności, że twój mózg dobrze przetworzył informacje. - odpowiedziałam pogodnie wyrywając się z rozmyślań, a Callie się usmiechnęła.

- No więc pytałam gdzie mieszkasz.

- Mój dom stoi trzy przecznice dalej, a mieszkam z tatą. - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.

- O matko! Mieszkamy na tej samej ulicy! - zaczęła klaskać w ręce i lekko podskakiwać.

- Okay spokojnie. Wyluzuj Callie, ludzie się gapią. - zaczęłam się śmiać i położyłam jej na ramiona ręce i przycisnęłam do ziemii, żeby nie podskakiwała jak kangur z wrodzonym ADHD.

- Już jestem spokojna. Puść mnie. - znowu zaczęła iść jak człowiek. Mimo, że zachowuje się jak dziecko.

I mówi to osoba, która jak przechodzi koło cukierni przykleja twarz do szyby i siłą nie idzie jej odklejić.

Głupia podświadomość.

- A właśnie! Nie zapytałam cię jak pierwszy dzień w szkole. Więc... Jak pierwszy dzień w szkole? - zakręciła sobie kosmyk włosów na palcu.

- Całkiem fajnie.- uśmiechnęłam się lekko i poprawiłam torbę, która cały czas zsuwała się mi z ramienia.

Poza tym, że poryczałam się jak dwulatka, a nieznajoma dziewczyna imieniem Lydia musiała mnie pocieszać.

Podświadomości zaczynasz mnie wkurzać!

- To świetnie. - dziewczyna nie mówiła nic przez aż dwie minuty. - Zobacz tam jest mój dom. - wskazała palcem na pomarańczowy budynek z czarnym dachem. W każdym oknie stały storczyki w różnych kolorach, a trawnik do około domu był równo przystrzyżony. - Muszę już iść. Do zobaczenia jutro. Przyjdź do mnie o siódmej dwadzieścia. Pójdziemy razem. - przytaknęłam, a Callie mnie przytuliła. Odsunęła się, otworzyła bramkę i weszła do domu.

Stałam chwilę patrząc w ciemność. Mój dom był na samym końcu, więc musiałam przejść ten kawałek. Jedyne światło dawał księżyc w pełni. Nie jest to co prawda jakaś latarnia morska co wskazuje drogę statkom, ale lepsze to niż nic. Kroczyłam pomału chodnikiem, a zimny wiatr rozwiewał moje jasne włosy w różnych kierunkach. Zaciągnęłam kaptur na głowę i wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni. Przystanęłam na chwilę grzebiąc w torbie za słuchawkami. Usłyszałam za sobą jakiś chrzęst. Zamarłam na chwilę, potem odwróciłam głowę. Było pusto. Co jeśli to jakiś morderca, co czai się na mnie, a potem zabije i zakopie zwłoki w lesie gdzie policja nigdy ich nie znajdzie? Odwróciłam się spowrotem do przodu. Drżącymi rękami włożyłam telefon do torby i zasunęłam zamek. Niemożliwe, żeby tam nikogo nie było. Przecież coś słyszałam. Ruszyłam dalej. Przystanęłam w pół kroku gdy do moich uszu dobiegł jeszcze głośniejszy odgłos łamanej gałęzi. To tylko twoja wyobraźnia Cassandro. Z zaszklonymi oczami popatrzyłam w stronę krzaków. Zrobiłam trzy kroki w ich kierunku, żeby udowodnić sobie, że to tylko moja głupia wyobraźnia i wtedy coś czarnego powaliło mnie na ziemię.

********************************
Hejo jest następny rozdział :)




Mortel || Teen WolfWhere stories live. Discover now