Rozdział 1: "Cassandra Mortel"

342 28 2
                                    

Buff żółty autobus stanął w płomieniach. Skrzywiłam się na ten widok i lekko zmróżyłam prawe oko.

- Cassandro Mortel wylatujesz! - zadarł się stary i gruby dyrektor. Wal się stary dziadu. - zacisnęłam mocno zęby. - Do gabinetu już!

***

- Przepraszam bardzo, ale dalej nie mogę zrozumieć dlaczego jeden ze szkolnych autobusów stanął żywym ogniem! - kipiał ze złości dyrektor.

- Mnie przy tym nie było więc jak mam wiedzieć. - odpowiedział nerwowo tata.

- Dość tego gruby kretynie! Przestań się tak drzeć na mojego tatę! I tak wszyscy wiedzą, że po wyjściu stąd już tu nie wrócę! Daj nam już spokój, bo przysięgam, że wbiję ci ten oto długopis w oko! - uniosłam się z czarnego fotela i walnęłam pięścią w biurko tak, że ojciec poruszył się niespokojnie na krześle. Dyrektor wyglądał jakby miał mnie zaraz pożreć na surowo swoimi szczurzymi oczami.

- Panno Mortel proszę w tej chwili opuścić teren szkoły i nigdy nie wracać. - wysyczał. - A panu nie zazdroszczę takiej córki. - skierował swój wzrok na mojego tatę, który aż nie wie co powiedzieć. Czułam, że moja głowa zaraz wybuchnie ze złości. Ja ci pokażę!!!!

- Aghh ZABIJĘ CIĘ!!! - zwinnie wskoczyłam na brązowe biurko zwalając z niego kubek z długopisami. Wyciągnęłam ręce i chwyciłam starucha za gardło. Dyro najpierw wybałuszył oczy, a potem zaczęło mu brakować tlenu.

Usłyszałam jak ojciec wstaje z krzesła i do mnie podchodzi. Nie obchodzi mnie co on sobie o mnie pomyśli! Mam to głęboko w czterech litrach! Wtedy poczułam jak łapie mnie w połowie i odciąga od fotela, na którym siedział ledwo żywy dyrektor.

- Cassandro! Dość! - krzyknął, a ja tylko popatrzyłam w jego oczy, w których dostrzegłam mieszankę gniewu i strachu. - Masz pojęcie co robisz?! - czułam, że w środku skwiercze jak frytka na gorącym oleju. Dyrektor zaczął odkaszliwiać i sięgnął po telefon.

- Dzwonię po...poli...cję... - wydusił.

- Wal się. - zacisnęłam ręce w pięści i schowałam do kieszeni, żeby choć trochę się opanować.

***

Pół godziny potem siedziałam na plastikowym krześle ze skwaszoną miną i założonymi rękami. Cały czas nerwowo tupałam prawą nogą. Po chwili usłyszałam strzępki rozmowy ojca z policjantem.

- Naprawdę przepraszam...moja córka ma kłopoty z agresją i nie potrafi się opanować. - mój tata mówił roztrzęsionym głosem.

- Rozumiem pana, ale proszę coś z tym zrobić. Pójść do specjalisty albo coś innego. Wie pan, że jeżeli jeszcze jeden telefon zadzwoni na komisariat to dziewczyna może pójść do poprawczaka. Dobrze, że jest niepełnoletnia, bo jeśli dożyje osiemnastki to wiem pan gdzie będzie trzeba ją odesłać. Dostanie zarzuty za usiłowanie zabójstwa. To tyle. Do widzenia. - powiedział funkcjonariusz i odszedł zajęty jakimiś papierami. Ojciec bez słowa zbliżył się do mojego krzesła.

- Ej tato, co jest? - Jezu co ja gadam? Jakie głupie pytanie. Bo niby co ma być? Siedzę na komisarjacie. Gówno. Tak. Dokładne.

- Chodźmy lepiej do samochodu. Nie ma o czym gadać. - poklepał mnie po plecach.

Wstałam i wyszłam z budynku policji. Podbiegłam do samochodu i otworzyłam drzwi. Siadłam na przodzie, na miejscu obok kierowcy i zaczęłam grzebać w torbie za telefonem.

- Cassie zdajesz sobie sprawę, że wyleciałaś już z sześciu szkół? - zaczął nerwowo stukać palcem w kierownicę.

- Tak. - odpowiedziałam udając, że wcale mnie to nie obchodzi. Wywaliłam rzeczy z torebki na siedzenie. Otworzyło się pudełko z pudrem. - Szlag. - miałam ufajdane całe spodnie.

- Ej słuchasz mnie w ogóle? - kiwnęłam głową.- Musimy się przeprowadzić. W pobliżu nie ma już dobrych szkół dla ciebie. Z wszystkich wyleciałaś! - podniósł głos.

- Wiem przecież! - wsunęłam pięści do kieszeni kurtki.

- To dobrze. Myślałem o szkole w Beacon Hills. Co ty na to?

- Może być. - rozluźniłam ręce.

*********************************

Hej robaczki ;)
Dodałam pierwszy rozdział.
Jak wam się podoba? Osobiście myślę, że jest do kitu xDDD

Chciałabym żebyście zostawili coś po sobie ^^ Byłabym wdzięczna :* ^^

Mortel || Teen WolfWhere stories live. Discover now