- To zrób też mi. - Uśmiech z mojej twarzy zniknął. Co ja sobie w ogóle myślałam? Tak było za każdym razem. "Masz może chwilę? To wypełnij za mnie raporty?", "Co robisz w weekend? Zaopiekowałabyś się moim psem ?" itd. Nie miałam odwagi, żeby się przeciwstawić. Taka była moja rola w tej grupie. Odwalałam czarną robotę. Za swoimi plecami słyszałam "O idzie cnotka", "Co ona na siebie włożyła?"," Skąd się biorą tacy ludzie ?". Udawałam, że tego nie słyszę. Uśmiechałam się do każdego, nawet wysyłałam im kartki na święta, ale to nic nie zmieniało. Nie opowiedziałam wam jeszcze o szefie. Jego ulubione zwroty do mnie to: "Przynieś, podaj, pozamiataj". Przyzwyczaiłam się do takiego traktowania. Miałam tylko dwóch przyjaciół. Jessie, która całymi dniami badała zwłoki i Larrego, który zajmował się technicznymi sprawami. Czasami chodziliśmy do kina i na kręgle. Co z rodziną? W wielkim skrócie, nie mam nikogo.

Patrzyłam na wskazówki zegara. Tik tak. Była już prawie 22:00. Czas się zbierać do domu. W biurze nikogo już nie było. Wszyscy wyszli wcześniej, bo był piątek. 

- Idziesz już? - Zapytał nieporadnie Larry. Czasami miałam wrażenie, że specjalnie tak długo siedzi w pracy, żeby odprowadzić mnie na parking. Wiedziałam, że coś do mnie czuje, ale ja traktowałam go jak przyjaciela i nic więcej. Nie był w moim typie, jednak nigdy mu tego nie powiedziałam, nie chciałam odbierać mu nadziei, a może po prostu bałam się, że stracę przyjaciela i pozostanie mi tylko Jessie. Larry był przeciętnej urody, wzrostu i postawy. Nie wyróżniał się niczym z tłumu. Miał krótkie czarne włosy i ciemne oczy.

- Tak - rzekłam zmęczonym głosem. Zgasiłam lampkę na biurku.

- Wszystko okay? - Zapytał z troską wymalowaną na twarzy.

- Tak, tak - powiedziałam pośpiesznie. - A w sumie, to nie - zawiesiłam głos. - Chciałabym zakończyć tę sprawę z gangiem...

- Zostać bohaterką i dostać awans - dokończył za mnie. Poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu, po czym wyszliśmy z biura.

- Mhm - byliśmy już na parkingu. - To do jutra Larry, dobranoc - powiedziałam, otwierając drzwi do samochodu.

- Dobranoc - rzucił mi ostatnie spojrzenie, tak jakby chciał zapamiętać moją twarz przed snem. Odpaliłam auto i powoli ruszyłam. Dojazd do domu zajmował mi dokładnie dziewiętnaście minut. Wracając w nocy cztery minuty krócej. Dzisiaj wyjątkowo nie minęłam się z żadnym samochodem. Pogłośniłam radio, żeby zapełnić paraliżującą ciszę. Wtedy wszystko się zaczęło. Jeden wielki huk. Odruchowo wcisnęłam hamulec. Obejrzałam się za siebie. Nikogo nie było. Wzięłam głębszy oddech i ruszyłam dalej. Czułam jak moje serce przyspieszyło, kiedy ujrzałam czarne bmw wbite w lampę na poboczu. Zatrzymałam się w bezpiecznej odległości. Wysiadłam jak najszybciej tylko mogłam i pobiegłam w stronę zgniecionego auta. Zauważyłam jak spod maski wydobywa się dym. Zrozumiałam jak niewiele czasu mam, bmw mogło w każdej chwili eksplodować. Zerknęłam do środka przez rozbitą szybę, kierowca był nieprzytomny. Szarpnęłam za klamkę i poczułam ogromną ulgę, kiedy drzwi bez problemu się otworzyły. Lampa zaczęła migotać, jakby też miała zaraz wybuchnąć. 

- Halo, słyszysz mnie?! - Zapytałam donośnym głosem. Przypomniał mi się kurs pierwszej pomocy. Kucnęłam, żeby lekko odchylić głowę kierowcy, która spoczywała bezwładnie na kierownicy. Wtedy zobaczyłam jak wyglądał. Był młody, nie mogłam dokładnie określić jego wieku, ale na pewno był przed 27. Miał jasne włosy, a do tego czarną skórzaną kurtkę. Poklepałam go po twarzy. Jego powieki uniosły się i zaczął odzyskiwać przytomność. Spojrzałam na swoją rękę i dostrzegłam na niej krew. Nawet nie wiem, kiedy zahaczyłam ręką o kawałek zbitej szyby wystającej z drzwi. Mężczyzna ruszył się, pomogłam mu wysiąść. Zachwiał się na nogach, odciągnęłam go jak najdalej mogłam od bmw. 

Black LadyWhere stories live. Discover now