Rozdział VIII

919 67 12
                                    

*Lauren's POV*

Bardzo martwiłam się o Camilę. Głupio to zabrzmi, ale trochę bardziej niepokoiłam się o nasz związek. W tym szpitalu roiło się od przystojnych lekarzy, pacjentów. Camila na sali była sama. Jednak jej lekarz prowadzący był cudowny. Wysoki brunet, brązowe oczy, dobrze zbudowany. Człowiek marzenie. Widziałam, jak moja dziewczyna na niego zerkała. Robiła do niego maślane oczy. Chodzimy ze sobą tydzień. To nie fair, że pierwszy lepszy facet robi na niej takie wrażenie. Okropnie mi na niej zależy, ale jeśli tak będzie się zachowywać, ta cała miłość nie będzie miała sensu.

Usłyszałam krzyk z sali Camz. Szybko tam pobiegłam. Kiedy otworzyłam drzwi zobaczyłam załamaną mamę dziewczyny, Camila leżała na łóżku z zamkniętymi oczami.

- Co się stało? - wydarłam się na pół szpitala.

- Camila! - krzyczała mama dziewczyny, kiedy dwóch mężczyzn próbowało wyprowadzić ją z sali.

- Musi pani stąd wyjść! - krzyknął roztrzęsiony lekarz.

- Co jest do kurwy mojej dziewczynie!

- Dowiesz się potem. Teraz, wyjdź! - klęknęłam na ziemi w sali i zaczęłam płakać. Poczułam dotyk pod moimi pachami. Jacyś goście chcieli wyprowadzić mnie z sali. Nie chciałam. Rzucałam się na wszystkie strony, krzyczałam. Camila była znowu nieprzytomna. Nie wiedziałam jednak, czemu wszyscy byli tak przerażeni. Co jej się do cholery dzieje?

Mężczyźni z trudem zaprowadzili mnie na korytarz. Tam siedziała załamana matka Camili.

- Co się stało, proszę...

- Mów do mnie mamo. - odezwała się zapłakanym głosem. Przytuliłam ją i płakałam jak małe dziecko. Mam mamę, której tak dawno nie miałam. To było tak bardzo wzruszające, nigdy nie czułam takiej ulgi, nigdy nie czułam, że ktoś mnie kocha i chce. Pierwszy raz od dziewiętnastu lat poczułam miłość.

- Dziękuję. - wydusiłam z siebie w końcu.

- Za co kochanie? - mama (ale głupio mi tak do niej mówić) położyła mi ręce na ramionach i spojrzała prosto w oczy.

- Za to, że czuję, że jestem potrzebna i kochana.

- Co się stało skarbie? - jej głos był tak ciepły. Najbardziej, kiedy mówiła do mnie tak słodko. "Skarbie, kochanie" - z jej ust brzmiało to tak pięknie. Opowiedziałam jej całą swoją historię. To, że rodziców obchodziły własne tyłki. To, że kiedy byłam niegrzeczna - bili mnie. Ich imprezy z ludźmi z branży, podczas których nie spałam i chodziłam do szkoły czując się jak zombie. Wszystkiego się o mnie dowiedziała.

- Lauren, słoneczko. Już wszystko jest dobrze. Jesteś z nami. My cię kochamy. Jesteś potrzebna! Przepraszam cię za tą awanturę, którą zrobiłam w domu.

- Rozumiem pan... mamo. - uśmiechnęła się do mnie szczerze.

- A co do Camili. Przestała oddychać i dostała drgawek. - ponownie zaczęła płakać. Gwałtownie wstałam.

- Ona umrze?! - kobieta chwyciła mnie za rękę. Pogłaskała nadgarstek.

- Nie mam pojęcia, słońce. Co masz na nadgarstku? - wyrwałam rękę i odwróciłam się do niej plecami, kucnęłam i zaczęłam znowu płakać. - Lauren. - podeszła do mnie i objęła. - Nie rób tego więcej, dziecko. Proszę.

- Nie mam zamiaru. - odparłam ocierając łzy z policzków.

*Camila's POV*

Widziałam światło i szłam w jego kierunku, wyciągając rękę. Byłam bardzo ciekawa miejsca, w którym nigdy wcześniej się nie znalazłam. Gdzie jestem? - przemknęło mi przez myśl. Kiedy tak szłam, na końcu przestrzeni zauważyłam sylwetkę. Należała ona do dość wysokiego mężczyzny, z długimi włosami.

- Halo? Gdzie ja jestem? - odparłam wystraszona.

 - Nie bój się drogie dziecko. Jesteś w lepszym miejscu. - odpowiedział nieznany mi głos. Byłam przerażona tym, gdzie jestem, tym, kim jest ten człowiek.

Nagle ocknęłam się.

- Mamy ją! - krzyknął kobiecy głos.

- Dzięki Bogu. Jej matka i dziewczyna załamałyby się, gdyby umarła, a ja nie wiedziałbym, jak im to powiedzieć. - odparł znajomy mi głos. Był to mój lekarz prowadzący. Na jego słowa poruszyłam się.

- Jak to, umarła...? - zapytałam.

- Twój stan przez przeszłą godzinę był krytyczny. Już jest wszystko w porządku. Leż, odpoczywaj. Zawołać kogoś do ciebie?

- Lauren. Chcę zobaczyć Lauren. Tęsknię za nią. - powiedziałam i pojedyncza łza spadła na kołdrę. Mężczyzna otworzył drzwi i poprosił dziewczynę do środka. Wpadła do sali.

- Nie wygłupiaj się już tak nigdy więcej! - rzuciła mi się na szyję. Uśmiechnęłam się na jej widok. Podniosłam jej zapłakaną twarz i pocałowałam jej spuchnięte usta. Wtedy do sali weszła moja mama. Oderwałam się od Lauren.

- Mamo, ja...

- Spokojnie. - kobieta podeszła do Lauren i objęła ją. - Ona od dzisiaj mówi do mnie "mamo". - uśmiechnęłam się szeroko, a mama wtuliła się w moje ciało. Odwzajemniłam. Tak dawno się z nią nie przytulałam. Tak bardzo mi tego brakowało.

- Tylko jedna osoba w sali. - odparł doktor Harry. - Ale dla was zrobię wyjątek. - puścił mi oczko. Widziałam, jak Lolo robi się cała czerwona. Czułam, że gotuje się w niej od zazdrości. Pocałowałam jej dłoń.

- Kocham tylko ciebie głupku. - uśmiechnęła się. - Nie płacz już. - otarłam łzę z jej policzka. - Chcę, abyś była zawsze szczęśliwa i uśmiechnięta, kochanie.

***************************************************

Miłego dnia dziecka moje dzieci!! Ilysm ♥

Dear Diary.. × Camren FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz