Rozdział 2

13.2K 844 313
                                    


Zasnęłam w furgonetce. Nie wiem ile spałam, ale wiem co mnie obudziło. Dźwięk otwieranego bagażnika.

Gdy otworzyłam oczy. Przede mną stało dwóch mężczyzn, jeden wysoki i młody. Wyglądał na jakieś 25 lat. Drugi natomiast średniego wzrostu, około pięćdziesiątki, w strasznie wielkich okularach, za którymi skrywały się błękitne oczy. Obydwoje mieli na sobie lekarskie fartuchy.

Szybko wstałam, żeby nie pokazać im mojej słabości. Wiedziałam, że moje oczy są wciąż opuchnięte przez płacz.

-Witaj, Mio Lawrence. Jak się czujesz?-zapytał mężczyzna w okularach.

-Kim jesteście?-zapytałam załamującym się głosem. Mój głos mi wszystko psuł.

-Jestem doktor Will Undersee, a to-powiedział wskazując na wysokiego mężczyznę-Tom Undersee. Mój syn.

-A raczycie powiedzieć, czego chcecie ode mnie?

-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.-odpowiedział Will.-Tymczasem, proszę, abyś poszła za nami. Bądź posłuszna, a nic ci się nie stanie, panno Lawrence.

Will się odwrócił, a Tom uważnie mi się przyglądał. Niepewnie ruszyłam do wyjścia. Czułam się skrępowana przeszywającym wzrokiem chłopaka. Przeszłam obok niego, a gdy wyszłam z furgonetki złapał mnie za ramię, jakby bał się że ucieknę.

Rozejrzałam się dookoła. Nie wiem, gdzie byłam, ale na pewno daleko od domu, ponieważ nie przypominam sobie, żeby gdzieś w mojej okolicy był ogromny zamek w środku lasu. Właśnie tam mnie prowadzili. Nic z tego nie rozumiałam.

I nagle sobie uświadomiłam, co się stało. Mój brat... Oni mnie porwali. A mój brat im pomógł. Poczułam gulę rosnącą mi w gardle.

Po chwili weszliśmy do zamku. Z zewnątrz wyglądał na bardzo stary, opuszczony. Lecz nie w środku. Wnętrze zamku było nowoczesne. Ściany pomalowane na biało, jasne światła, puchate dywany... To wszystko jeszcze bardziej mi namieszało w głowie.

Will i Tom zaprowadzili mnie do czegoś podobnego do salonu. Był tam kominek, telewizor, kanapa, puchaty dywan... Nie wiedziałam co się dzieje.

-Więc... Mio. Proszę, usiądź.-odezwał się Will.

Usiadłam, jak powiedział, ale on z Tomem dalej stali.

-Twój brat zostawił ci list, wyjaśniający, co się dzieje, bo jak mniemam, tego się chcesz dowiedzieć.

-Co pan nie powie?-odparłam złośliwie. Nie mogłam się poddać. Musiałam być silna. Przynajmniej taką udawać.

Will westchnął i kazał Tomowi podać mi list. Chłopak bez słowa wyjął go z kieszeni fartucha. Podał mi go nie odzywając się. W ogóle, jeszcze ani razu się nie odezwał. Wzięłam od niego list i spojrzałam na niego podejrzliwie. Od razu odwrócił wzrok i wrócił na miejsce, obok ojca.

Mężczyźni patrzyli na mnie, wyczekując, aż zacznę czytać. Otworzyłam list i od razu rozpoznałam pochyłe pismo mojego brata.

Mio,

Zacznijmy od tego, że strasznie mi przykro, że tak to wyszło... Jak dobrze wiesz, gdy nasza mama umarła 2 lata temu, zamknąłem się w sobie. Nie chciałem z nikim rozmawiać i tak mam do teraz. Nie chcę, żeby jakakolwiek rodzina przechodziła przez to co my, więc... sprzedałem Cię Willowi i Tomowi. Może to zabrzmieć źle, ale zapłacili mi za Ciebie, a ja podpisałem dokument, że do nich należysz. Będą na Tobie przeprowadzać badania i eksperymenty, żeby znaleźć lekarstwo na raka.

Naprawdę, ciężko mi było to zrobić. Prawdopodobnie nikt Cię więcej nie zobaczy. Tak strasznie przepraszam! Po prostu nie mogłem dłużej znieść tego, że ludzie umierają przez jedną, głupią chorobę. Dzięki temu, że Cię sprzedałem, uratujemy tyle istnień! Staniemy się bohaterami.

Jeszcze raz przepraszam,

Blake.

P. S. Dałem Ci na urodziny album, pamiętasz? Mam nadzieję, że dzięki niemu mi wybaczysz i choć trochę zrozumiesz, po co to zrobiłem. Kocham Cię.

O mój Boże... On... Nie wierzę... Jak on mógł to zrobić?!

Przez moją głowę przebijało się tysiąc myśli naraz. Jeszcze raz rzuciłam okiem na list. Zachciało mi się wymiotować, a gula w gardle się powiększyła.

Tom i Will spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, a ja złapałam list i go podarłam na mnóstwo części. Pozostały po nim tylko skrawki papieru.

Will odchrząknął.

-Więc to już mamy za sobą.-powiedział.-Teraz przejdźmy do tego, co my mamy ci do powiedzenia. Otóż, jeśli myślisz, że zrobimy z tobą to, o co twój... brat nas prosił, to się grubo mylisz. Nie będziemy tracić czasu, na rzecz niewykonalną. W związku z tym, że jesteś już naszą własnością, możemy z tobą robić co chcemy.-że jak?! Właśnie się poczułam jak rzecz.-Będziemy przeprowadzać na tobie eksperymenty, które... mogą się wydać niedorzeczne, mimo, że dla nas będą fascynujące.

Tom skinął głową. Nie przejawiali żadnych emocji, a mną ogarnął strach. Eksperymenty? Niedorzeczne? Fascynujące? Co?!

W tym momencie mi się cofnęło. Zwymiotowałam na puszysty dywan, który miałam pod nogami. Zobaczyłam kątem oka, że Tom zrobił krok w moją stronę, ale Will go powstrzymał.

-Nie.-powiedział stanowczo, a chłopak się cofnął.

Skończyłam wymiotować i spojrzałam na nich. Will patrzył na mnie wymownie.

-Co?-powiedziałam do niego lodowato, zachrypniętym głosem.

-Wiesz, że będziesz to sprzątać?

-Co ty nie powiesz?-robiło się coraz nieprzyjemniej.

Zapach wymocin unosił się w powietrzu.

-Tom, przynieś co trzeba.-zwrócił się do syna.

Chłopak skinął głową i wyszedł z pomieszczenia. Zaczęłam się wpatrywać nienawistnym wzrokiem w Willa, co odwzajemnił.

Po kilku minutach Tom wrócił, z potrzebnymi przyrządami. Podał mi je, a ja zaczęłam sprzątać. Miałam wrażenie, że Will chciał mnie tym upokorzyć. Cóż, dla mnie to nie było upokorzenie. I dlatego poczułam dziwną satysfakcję. Serio, moja satysfakcja była chora.

Gdy skończyłam Will kazał iść za sobą. Wyszliśmy z pomieszczenia i ruszyliśmy do schodów prowadzących na dół. Prowadziły do ciemnego, długiego i zalatującego stęchlizną korytarza. Było tam strasznie ciemno i nic nie wskazywało na to, że będzie jasno. Tylko co jakiś czas na suficie widziałam wiszącą, gołą żarówkę, która nie dawała wiele światła.

Cały czas zdenerwowana bawiłam się moim łańcuszkiem od taty. Wszystko doprowadzało mnie do szału.

Minęliśmy kilkoro żelaznych drzwi, gdy nagle się zatrzymaliśmy przy jakichś z numerem 14. Były w nich otwory, przez które najwyraźniej miało wlatywać „świeże" powietrze. Will głęboko odetchnął, odwrócił się do mnie i przemówił.

-To twoje... mieszkanie? Tom, jak to nazwać?-zapytał głupio.

-Ja bym to bardziej nazwał celą.-odpowiedział.

Pierwszy raz się odezwał ale to, co powiedział mnie przeraziło i uznałam, że jednak lepiej by było, gdyby się nie odezwał.

-Niech będzie.-wyciągnął pęk kluczy z kieszeni.-No więc, witaj w swojej celi.

Gdy znalazł właściwy klucz otworzył żelazne drzwi.

Pokój był pusty. Od razu uderzyła we mnie odmienność tego od poprzednich. W środku nie było nic, oprócz gołej, wiszącej żarówki i czegoś imitującego muszlę klozetową. Ściany były szare. Z łatwością wyczułam zapach stęchlizny. Wszystko jak z horroru. Cóż, to był horror.

Do moich oczu napłynęły łzy.

-Oswój się z tym miejscem. Niedługo Tom przyniesie ci coś do ubrania i jakiś koc.

Popchnął mnie do celi i zamknął drzwi.

MutacjaWhere stories live. Discover now