XXXI

216 31 8
                                    


XXXI

Bez bólu i cierpień nie istniejemy.

(Eurypides)

Ból był okrutny, do tego stopnia, że nie przypominała sobie, aby cokolwiek bolało ją w życiu aż tak mocno. Nawet kanałowe bez znieczulenia brzmiało teraz jak lekka, nawet przyjemna igraszka. W dodatku był jednostajny, ale na tyle ostry, że nie dawał w ogóle wytchnienia.

Tara była gdzieś na granicy wytrzymałości. Przeklinała własną głupotę, to że wypisała się ze szpitala na własne żądanie, mając w kieszeni jedynie receptę na proszki przeciwbólowe. Skrajna głupota, ale wtedy – na oddziel ratunkowym, a potem na bloku, nie wyobrażała sobie, że będzie musiała dźwignąć rozczarowanie jakie wobec jej postawy wyrazi uczelnia. Rzecz jasna nie miała podstaw do takich obaw, ale jej irracjonalny umysł zaraz widział skreślenie z listy studentów i podobne temu atrakcje. Za wszelką cenę chciała utrzymać się w szkole, to był dla niej głupi priorytet nawet za cenę własnego zdrowia.

Albo przepisali jej złe leki, albo nie umiała ich dawkować. Powinna była zostać w szpitalu, poddać się zamkniętej medycynie na kilka dni, pozwolić działać lekarzom. Była jednak rodzajem płochego zwierzęcia, które nie potrafi i nie chce być od nikogo zależną. Wolała uciec, skryć się w mroku, aby lizać własne rany. To było irracjonalne, niemniej zawsze była zdana sama na siebie i to instynkt nakazał jej tak nieracjonalne zachowanie. Nie umiała pokazywać przed kimkolwiek, że potrzebuje pomocy, nawet jeśli tym kimś był lekarz. Uczelnia miała nie mieć z nią problemów, żadnych.

Nie była jednak w stanie ugasić bólu.

Cieszyła się, że Lamia zostawiła ją w spokoju. Mogła sama w czterech ścianach cierpieć, łykając tabletki, które w ogóle nie chciały zacząć działać. W pewnym momencie odpaliła się jej w głowie czerwona lampka – nie mogła przecież głupio przedawkować. Musiała czekać, chociaż każda sekunda rozwlekała się w czasie do nieskończoności.

Każda myśl koncentrowała się na bólu. Nie istniał w tym momencie ani jeden problem poza nim. Wszystkie wydarzenia ostatnich tygodni: Hunter, Jacob, obrazy, Lamia, konie, akademia i sztuka nagle skurczyły się do nieistotnych detali, którym nie poświęcała najmniejszej uwagi.

Lewą dłonią starała się zrobić cokolwiek – chociażby rozcierać płynące bezwiednie łzy po policzkach. Prawa była jak obcy przedmiot, który robi jej bez przerwy krzywdę.

Panika w niej rosła za każdym razem, kiedy patrzyła na druty wystające z opatrunku, na podbiegłe osoczem i jakimś mazidłem bandaże. Chryste, a co jeśli nie wróci jej sprawność?! Nigdy? Jeśli stanie się kaleką? Przecież była malarką! Pracowała tą ręką! To jej narzędzie pracy, bez niej będzie... bezużyteczna. Niekompletna, totalnie bezwartościowa. Ta myśl wywoływała gorycz, rozpacz oraz mdłości, którym się poddała w pewnym momencie.

Ledwo zdążyła do łazienki. Opróżniła żołądek nad sedesem i usiadła na chłodnych kafelkach. Oddychała szybko i bardzo płytko. Ból rwał całym ciałem. Pulsował. Gryzł. Ten ból miał intensywność drących ciało kłów dzikiego zwierzęcia.

Musiała jakoś sobie z nim poradzić. I nie oszaleć, a jej umysł był w tym stanie, że podpowiadał jej, że jeśli obetnie sobie tę dłoń to przestanie cierpieć, bo nie będzie miało co boleć, prawda?

Kiedy spuszczała prawą dłoń wzdłuż ciała, bolało jakby bardziej. Czuła całą krew pulsującą w ramieniu, z każdym uderzeniem mocniej dokuczająca. Gryzienie policzka od wewnątrz nie pomagało wcale. Wiedziała, że jeśli połknie jeszcze jedną tabletkę, bo coś sobie mocno w organizmie popsuje.

Nocturn / zostanie wydany/Where stories live. Discover now