IV

282 31 33
                                    


IV

Spróbuj zapalić maleńką świeczkę, zamiast przeklinać ciemność. (Konfucjusz)

Hala przylotów była przytłaczająca. Mimo bardzo późnej nocy i paskudnej pogody, rzesze podróżujących przewalało się po industrialnej przestrzeni ze szkła, metalu i nachalnych, krzykliwych reklam.

Tara musiała po prostu odnaleźć dalszą drogę do akademii, nie spodziewała się jednak, że natrafi na rzekę ludzi. Starała się zamówić sobie taksówkę już w tym momencie, ale telefon jak na złość zawiesił się na trybie samolotowym i ani myślał odblokować.

Komplikacje i pech, jak zawsze – pomyślała, wkurwiona, kiedy kolejny raz zarobiła od jakiegoś pędzącego biznesmena z łokcia w bark. Nawet nie powiedział przelotnego przepraszam, ani pocałuj mnie w dupę.

Cały swój dobytek na najbliższe dni musiała zmienić w podręcznym plecaku. Denerwowała się, czy nadanie kurierem paczki z portfolio było dobrym pomysłem. Owszem, obrazy zdjęte z ram, samo płótno, zapakowane w szczelne, prawie pancerne tuby raczej nie mogły ulec łatwo uszkodzeniu, ale i tak się denerwowała. Nie miała przy sobie niczego, absolutnie, na potwierdzenie własnego fachu i pracy, którą uprawiała przez większą część życia. Bez swoich obrazów była po prostu anonimową studentką, w dodatku – oficjalnie – bez jakiegokolwiek indeksu w ręku na ten moment.

Odnalazła wyjście ze szklanego molocha. Odczuwała silny lęk i niepokój w przestrzeniach tego typu, czuła, że nieuniknionym będzie odchorowanie tego w postaci potężnej migreny. Ale to jeszcze nie teraz. Póki co musiała wykrzesać w sobie tę iskrę przetrwania, hiperfocus psiakrew.

Złapała taksówkę i podała kierowcy adres.

Trasa trwała ponad godzinę, aczkolwiek w pewnym momencie Tara poddała się wycieńczeniu i całkiem możliwe, że na moment przysnęła. Kierowca okazał się fanem muzyki klasycznej, więc kojące dźwięki fortepianu odsyłały jej świadomość z powodzeniem w niebyt.

Prawie świtało, kiedy dojechała. Mężczyzna zostawił ją przed potężną, kutą, starodawną bramą prowadzącą bezpośrednio na teren, który zajmował cały kampus.

Skostniała, zdezorientowana i senna, stała przed fantazyjnym dziełem murarzy i kowali. Brama wysoka na trzy metry, elegancka, majestatyczna, a przede wszystkim niepokojąca, upstrzona roślinnymi i zwierzęcymi motywami. Po ceglanych kolumnach, z boków żelaznej konstrukcji, wspinał się wiecznozielony, stary bluszcz, który sięgał potężnych, gazowych latarni, który jeszcze paliły się w bladym świetle przedświtu.

Nie zachęcała do przejścia przez nią. Raczej mówiła jasno oraz dobitnie – odejdź, nie należysz do tego świata, zwykły śmiertelniku. Nawet nie patrz w tę stronę, jeśli nie jesteś elitą tego świata.

To onieśmielało.

Spojrzała na zegarek, było zdecydowanie za wcześnie, aby dzwonić do dziekanatu, raczej nikt w nim nie nocuje. Szarpnęła żelaznym skrzydłem, ale to nawet nie drgnęło, zamknięte w potężnym zamku.

- Szlag – mruczała pod nosem, uzmysławiając sobie, że będzie musiała tutaj czekać, aż ktokolwiek będzie chciał dostać się na teren kampusu lub z niej wyjechać. Ile to mogło trwać?

Z minuty na minutę podnosiła się mleczna, gęsta mgła. Upośledzała widzenie, tak że przed momentem Tara widziała jeszcze za żelazem kawałek brukowanej, szerokiej drogi wysadzanej po bokach ciemnymi iglakami, ale teraz wszystko zaczynało się zacierać i niknąć z oczu. Zapadała nad światem wielka, głucha cisza.

Nocturn / zostanie wydany/Where stories live. Discover now