XVIII

237 31 45
                                    


XVIII

Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, jeżeli tylko osiągnie właściwy stopień uległości.

(Carl Gustav Jung)

Kiedy Jacob powiedział jej, że wyjeżdża poczuła się źle. To uczucie, ten rodzaj dyskomfortu, przyszedł sam i w ogóle nie spodziewała się, że coś podobnego u niej wystąpi. Dała mu przecież, ewidentnie, kosza. Facet chciał ją zabrać na randkę, oficjalnie jakoś zacząć się do tego wszystkiego zabierać. Powinna więc poczuć ulgę, dlaczego więc złość?

Tara nie umiała ani w oficjalne związki, ani w randkowanie. Czuła się w intymnych relacjach z facetami jak kiepska aktorka w upadającym teatrze, wszystko było – z jej strony – sztuczne, wyreżyserowane, jak nie pochodzące od niej. Uczucia, jeśli jakieś były, nigdy nie pojawiały się kiedy powinny. Zwlekały lub przychodziły w karykaturalnych wersjach samych siebie.

Była jak strumień, w którym płynie każda możliwa emocja dana kobiecie, odczuwała wszystko, ale jej dusza nie umiała ich poukładać i włączać w odpowiednich momentach uczuć, emocji, czegokolwiek złożonego.

Jeśli czuła smutek – wychodziła na miasto, albo kupowała butelkę wina. Jeśli pragnęła faceta – korzystała w erotycznej zabawki lub flirtowała nieudolnie z nadzieją, że znajdzie kogoś równie wówczas napalonego na jedną noc. Bez telefonów. Bez śniadania. Bez wspomnień. Liczyły się tylko potrzeby i ich regulowanie możliwie najtańszym kosztem. Jakby karmiła swoją duszę i serce jedynie śmieciowym żarciem, nic treściowego nie przyjmowała.

A jednak, kiedy Jacob powiedział, że Hunter go wysyła do Londynu, zasmuciła się na samym początku. Smutek przeszedł w złość, a złość w poczucie wstydu, że być może jest egoistyczna i zaborcza. Nie była w stanie wejść swoimi emocjami w drugiego człowieka, a co za tym idzie stać się odpowiedzialna za kogoś. Chciała być, jak zawsze, gdzieś obok, możliwie najbardziej nieistotna. Całą swoją wartość kotwiczyła w swojej sztuce, a nie w swojej osobie.

- Tylko pilnuj starego drania – mówił ze śmiechem, wysyłając jej od razu plan jego zajęć. Był asystentem Huntera, ale skoro jego miało nie być, przewidywał, że być może to Tara ma robić za jego prawą rękę. Zgadywał, ale kobieta bez wahania zgodziła się na rolę psa pilnującego.

To nawet jej się podobało. Na wykładzie siedziała w szczycie sali. Możliwe najdalej od tego diabła jak się dało. Sama. Ograniczona jedynie ciemnością z każdej strony. Niewielka lampka na pulpicie oświetlała maleńki ten fragment, po którym wodziła zaostrzonym rysikiem. Fatalnie to działało na wzrok. Jednak ona skupiła się jedynie na strumieniu, na kanale jaki osiągnęła z widokiem na Huntera.

Był daleko, ale dało się go rysować. Ostre linie, agresywne krawędzie, pełen dynamizm. Pan Cień wyjątkowo mocno odznaczał się na kartce, cała jego sylwetka, którą umiała idealnie złapać w ramy szybkich szkiców, jakie czyniła. Trochę żałowała, że nie usiadła bliżej, ale chciała przede wszystkim być niewidzialną dla niego. Obserwowała go z ukrycia i używała sobie, szkicując jego postać. Trochę jakby obserwowała dzikie zwierzę i zależało jej na naturalnym zachowaniu tego stworzenia.

Rysując go z oddali, czuła, że na swój sposób go kontroluje. Albo chciała tak się czuć.

Teraz całą kontrolę straciła. Znów. Poddała się jego obecności i przepadła z kretesem.

Otworzyła kluczem drzwi do pracowni, z której korzystała. Znów wypadł jej z rąk na podłogę. Zaklęła i podniosła go w błyskawicznym tempie, bojąc się, że zaraz zza pleców usłyszy jakiś kolejny, seksistowski przytyk, a wtedy by pewnie nie wytrzymała i zwyczajnie pan profesor w całym swoim majestacie zarobiłby w pysk. Za dużo o nim myślała.

Nocturn / zostanie wydany/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz