XXVI

218 25 30
                                    


XXVI

Though this be madness, yet there's method in't.

Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda.

(William Shakespeare)

Poranek był w swojej jasności i twardości wręcz ordynarny. Słońce krzyczało przez okna, na pewno wprost do jej ucha. Tara obudziła się na zimnej, drewnianej podłodze, czuła przede wszystkim mdłości i dreszcze wstrząsające jej ciałem jakby miała ciężki przypadek febry.

Nic nie kojarzyła. Nie wiedziała gdzie jest, ani co się stało. Pamięć w jej głowie była otoczona kokonem, przez który nie mogła się przebić. Przynajmniej w tej pierwszej chwili po przebudzeniu, kiedy to głównie była w szoku. Potem z każda sekundą świadomości było odrobinę lepiej.

Dom profesora. Wysoka sala, piękne okna. Słońce na zewnątrz i mleczne światło – pewnie mgła dopiero co opadała, stąd dziwnie to tak wyglądało.

Dźwignęła się z podłogi. Wyglądała koszmarnie – pończochy poobdzierane w wielu miejscach, koszula trzymała się na jednym guziku, a opadnięta z jednej strony zupełnie odsłaniała nie tylko jej ramię, ale i połowę czarnego stanika. Podobnie się czuła, jakby ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowę.

Obraz leżał na ziemi. Mokry i brudny, niedokończony, ale przede wszystkim był znakiem widomym jak szaleństwa. Doskonale pamiętała cały proces, w którym powstawał, cały zamysł. Był, cholerna, niezły, nawet w takiej wersji odartej z higieny pracy. Nie wiedziała tylko jakim cudem udało jej się zrobić aż tyle w jedną noc.

Rozejrzała się.

Hunter spał na podłodze pod ścianą. Spał. Po prostu. W dziwnej pozycji, na zimnych deskach. Włosy opadły mu na czoło, a do piersi przytulał niedopitą butelkę wina. Tego nie kojarzyła, jego nie kojarzyła. Wiedziała, że ją tutaj zostawił i pewnie coś jej dał.

W głowie szumiało jak w ulu. Musiała stąd wyjść. Natychmiast.

Zeszła na dół, chciała porwać profesorowi jakikolwiek płaszcz i po prostu uciec, ale... nie mogła. Sparaliżowana strachem patrzyła na wielkiego psa, który spał przy drzwiach wyjściowych. Spojrzał na nią przez chwilę, przenalizował, że to nie ta osoba, która daje mu jeść, albo wyprowadza na spacery, więc ziewnął potężnie i wrócił do spania.

- Szlag - syknęła.

Wycofała się z pola widzenia psa. Weszła do kuchni. Zupełnie nie wiedziała, co miała by teraz zrobić. Hunter musiał jej coś zadać, ta noc była... dziwaczna. Wydawała jej się nieskończenie długa, a jednocześnie nie miała żadnych charakterystycznych momentów, po prostu malowała, przez wiele, wiele dni, a nie ledwo kilka godzin.

Poczuła jak żołądek zawija jej się w supeł z głodu. Mogłaby zjeść konia z kopytami. Pamiętała, że robili wspólnie kolacje, a potem odpaliło jej potężnie, a on zamknął ją w pokoju na górze. A może nie zamykał? Może nie sprawdzała nawet czy mogła wyjść. Potem wrócił do niej, mówił jakieś bzdury. Dotykał jej? Nie była pewna. Czy się pieprzyli? Nie wiedziała, ale nie czuła na ciele żadnych oznak, że znów spała z tym facetem.

Na samą myśl o nim zdradzieckie ciało, zareagowało. Poczuła ciężkie, pulsujące podniecenie w dole brzucha, które prawie dało radę zagłuszyć głód i chęć ugaszenia pragnienia. Musiała to w sobie zdusić, przynajmniej chwilowo. Na pewno nie uprawiała z nim seksu, nie byłaby taka mokra na samą myśl o nim.

Z lodówki wyjęła chłodne mleko, piła łapczywie. Mleko podobno odtruwa, a jakaś podświadoma część jej samej, kazała pić mleko. Miała zajebistą ochotę na mleko! Od dwudziestu lat tak bardzo nie smakowało jej zwyczajne, krowie mleko... właściwie to od lat pijała wyłącznie roślinne.

Nocturn / zostanie wydany/Where stories live. Discover now