Rozdział XVIII

43 5 6
                                    


Tydzień później Harry znów wrócił do pełnej sprawności fizycznej, dlatego udali się w miejsce gdzie stał budynek,
w którym mieszkała Pansy. Prawie cały był zawalony, pozostawały losowe ściany, które ledwo się trzymały, a po piętrach nie było żadnego śladu. Harry, Ron i Draco mieli za zadanie zbadanie ruin, czy Stowarzyszenie nie pozostawiło po sobie czegoś więcej niż kartka w ręce Parkinson:

- Rząd mugoli domaga się odszkodowania - zaczął jakiś temat Weasley - Sądzi, że to nasza wina

- Skąd my mamy wziąć na to pieniądze? Mamy coraz więcej szkód przez Stowarzyszenie Spokojnej Śmierci
i jeszcze nie skończyliśmy się im wypłacać za Voldemorta - powiedział Harry, a w jego głosie słychać było oburzenie

- Wiecie, ten budynek to przecież była nasza wina - odparł Draco głosem, który wręcz ociekał ironią

- Nie nasza, tylko Stowarzyszenia - wytłumaczył Ron - Według prawa, gdy nasz, magiczny świat zaszkodzi w jakiś sposób temu mugolskiemu to musimy wypłacić za to odszkodowanie, tak samo na odwrót, jeśli mugole zniszczą coś naszego to muszą nam za to oddać

- Wredne szlamy - rzucił Malfoy krzywiąc się przy tym. Obydwóch mężczyzn spojrzało na niego gniewnie - Powiedz, kiedy to oni nam wypłacali ostatnim razem odszkodowanie, nie patrzcie się tak na mnie!

- Po II wojnie światowej. Rosyjska brygada lotnicza przez przypadek zbombardowała kawałek Doliny Godryka - wytłumaczył Harry, czego Draco się nie spodziewał, bo pytanie jakie zadał miało być retoryczne

- Stary, skąd ty to wiesz?

- Było na egzaminie, nie pamiętasz? - Ron popatrzył na niego z niemrawym wyrazem twarzy, a Potter parsknął śmiechem. Rudzielec przyłączył się.

Malfoy odwrócił od nich wzrok i starał się skupić na zadaniu. Było wcześnie rano, bo szósta. Nie wiedział skąd pomysł, żeby przychodzić tu teraz, a nie później. Wybraniec i jego przyjaciel dużo rozmawiali i śmiali się razem. Malfoy zastanawiał się jak udaje się im utrzymywać tak dobry kontakt. Buzia na zmianę im się nie zamykała i dużo się śmiali. Przecież on mieszkając z Harrym nie rozmawia z nim tak dużo. Czasami po prostu siedzą obok siebie i zajmują się swoimi sprawami. Czasami nic nie mówiąc leżą w swoich objęciach, a cisza panuje przez długie minuty, kiedy to jedyną gwarancją, że druga osoba ciągle tam jest to czucie jej obok. Kiedyś rozmawiali więcej i co prawda były to szkolne przepychanki, ale Dracon
o wiele łatwiej umiał ułożyć zdanie skierowane w stronę tego drugiego.

Teraz nie potrafił określić ich relacji. Polegała na czymś w stylu "Nie potrafię bez ciebie przeżyć" czy może "Dzięki, że jesteś, ale mi nie zależy"? Dracon
w praktyce wiedział, tyle, że potrzebował przy sobie Harry'ego, ale czy Harry również potrzebował jego?

Z zamyślenia wybudziło go jego nazwisko wywołane podczas rozmowy dwóch przyjaciół i od razu zauważył, że zaciska rękę na prawym nadgarstku. Puścił ją i odwrócił się w stronę reszty:

- Znaleźliśmy coś - powiedział Harry,
a Malfoy natychmiast podszedł bliżej.

Stanął obok wybrańca, który chciał go złapać za rękę, ale on oddalił swoją
dłoń. Potter spojrzał na niego pytająco, ale on tylko zmarszczył brwi. Ronald podniósł kartkę A4, ubrudzoną na każdy możliwy sposób i lekko popodpalaną na brzegach. Wręczył ją Draconowi, który zaczął czytać co było na niej napisane.

Na samej górze, dość niewyraźnym pismem ktoś napisał Pansy Parkinson. Pod spodem była tabela, gdzie zaznaczone były różne haczyki lub x. Tekst był nie zbyt widoczny, ale na samym dole druk wyglądał wyraźniej. Te słowa go przytłoczyły. Wydawały mu się tak dalekie od tej Pansy jaką znał, tej która gościła ich we własnym mieszkaniu, tej którą znał szmat czasu:

I'll keep you in my memory//drarryWhere stories live. Discover now