Rozdział 20

226 45 16
                                    

Przeskok z wyobraźni do rzeczywistości trochę mną wstrząsnął, więc nie od razu zareagowałam. Jeszcze kilka sekund klęczałam na podeście i patrzyłam na mężczyznę siedzącego tuż przy scenie. Wyluzowany, rozparty na jednym z nieco zużytych krzeseł, przesuwał po mnie bezczelnym spojrzeniem. Było w nim coś takiego, że dość szybko wróciłam do realnego świata. Najpierw poczułam się zupełnie naga, by zaraz uświadomić sobie, że faktycznie za dużo ubrań na sobie nie mam. Zmieniłam pozycję i szybciutko usiadłam na brzegu drewnianej estrady.

- Co ty tu robisz? – zapytałam zirytowana.

- Podziwiam. – Uśmiechnął się krzywo, zawieszając wzrok na moich udach.

Potrafił patrzeć tak, że robiło się gorąco, potem zimno i znowu gorąco.

- Nie mogłeś dać znać, że jesteś? - burknęłam.

- I przerwać takie przedstawienie? Nigdy.

Ciemne oczy sunęły niespiesznie w górę, aż dotarły do moich okrytych koszulką piersi. Zatrzymały się na nich, ciemniejąc.

- Przestań – sapnęłam, uciekając wzrokiem.

Rozejrzałam się nerwowo, czy w zasięgu ręki nie mam jakiegoś pledu czy czegoś innego, czym mogłabym się okryć. Niestety nie znalazłam niczego takiego. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to włosy. Sięgnęłam do tyłu i szybko przerzuciłam warkocze na przód. Gdyby Lucky ich nie splótł, faktycznie zasłoniłyby biust, a tak tylko podrażniły napięte pod materiałem brodawki, kiedy na nie opadły. Zezłoszczona i podniecona jednocześnie, zeskoczyłam z podestu. I dopiero wtedy odważyłam się znowu zerknąć na Gambiniego.

A jego drapieżna przed chwilą mina właśnie się zmieniała. Wciąż wbijał wzrok w te same okolice, ale teraz skupił go na wesołym bałwanku pozbawionym znacznej części nosa. I w tych dzikich, grzesznych oczach coś zgasło. Lucky odetchnął, odwrócił wzrok i wstał.

- Dlaczego nie śpisz? – zapytał zupełnie innym tonem. Takim... troskliwym.

Zmrużyłam oczy.

- A ty? – Uznałam, że najlepszą obroną jest atak.

- Ja pracuję. Ty powinnaś być w łóżku.

Oczekiwałam jakiegoś dwuznacznego dopowiedzenia. Takiego w stylu „i czekać tam na mnie" czy czegoś w tym rodzaju. Zamiast tego diabeł po prostu czekał. Zupełnie jak normalny facet. Jak... Ken.

Tak mnie to zaskoczyło, że odpowiedziałam szczerze:

- Nie mogę spać.

Pokiwał głową.

- Zdarza się. Chodź, znam na to dobry sposób.

Błyskawicznie się cofnęłam, a on tylko się skrzywił.

- Nie taki, mała.

Następnie minął mnie i podszedł do baru. Tam rozejrzał się po otwartych butelkach, wyjął z szeregu burbon i hojnie nalał do szklaneczki.

- Nie mam pojęcia, gdzie trzymają lód, więc będzie na ciepło. – Wyciągnął do mnie naczynie.

To był taki inny Lucky, że nie mieścił mi się w głowie. Stałam zaskoczona przez kilka sekund, czekając ponownie na jakiś komentarz, czy gest, ale nie. Gambini bez uśmiechu trwał za barem z wyciągniętą ręką uzbrojoną w szkło. Wreszcie więc i ja podeszłam.

- Chcesz mnie upić? – zapytałam podejrzliwie, siadając na wysokim stołku.

- A po co?

Wzruszyłam ramionami.

LuckyWhere stories live. Discover now