Rozdział 3

259 52 10
                                    

Obaj mężczyźni zagapili się na mnie kompletnie zaskoczeni. Każdy z innego powodu, ale ich motywy były mi obojętne. Przez chwilę patrzyłam na nich w milczeniu. Głównie po to, żeby im się utrwaliło to, co powiedziałam. Miałam już w nosie ich i powody sporu. Zobojętniało mi nawet to, co Stanton o mnie myśli. Nie mogłam jednak pozwolić, żeby któryś obrażał Jacka. Jack był nietykalny.

Odwróciłam się, ale ledwie zrobiłam krok, Travis zastąpił mi drogę.

- Gdzie się pani wybiera? – warknął.

- To nie pańska sprawa – odpowiedziałam tym samym tonem. Próbowałam go wyminąć i dostać się do drzwi, ale skutecznie je zastawił. Nie zamknął ich jednak, więc każdy w pobliżu mógł usłyszeć moje gniewne słowa.

- Niestety moja – nie ustępował Travis. – Nigdzie się pani nie ruszy, póki na to nie pozwolę!

Był wielki, miał ze sto dwadzieścia kilo wagi i naprawdę wredny wyraz twarzy. Przede wszystkim jednak był gliniarzem. Kapitanem na tym posterunku. Kogoś innego mógłby zastraszyć. Pewnie by mu się to udało, bo ludzie generalnie nie czują się pewnie w obecności policji. Każdy ma jakiś grzeszek na sumieniu, a nawet jeśli nie, to pozostaje takie naturalnie przeświadczenie, że coś tam kiedyś... Dlatego ktoś inny pewnie by się wystraszył, ale ja byłam siostrą Darka Dalinsky'ego. I znałam swoje prawa, jak każda wychowanka dobrego prawnika.

- Jestem zatrzymana? – zapytałam więc z błyskiem w oku.

Travis nie odpowiedział. Zmrużył powieki i wbił we mnie wzrok. Idioci nie zostają kapitanami policji w Nowym Jorku, więc zapewne i on był raczej bystry. Wiedział, że aresztowanie Maggie Dalinsky nie wchodzi w grę. Nawet jeśli istniałyby jakieś powody, musiałby to porządnie przemyśleć, a żadnych nie posiadał. Nie zatrzymuje się dziewczyny, dla której gubernator wyprawia proszone obiady, a której brat zajmował się sprawami wiceprezydenta, zanim ten objął urząd.

Z tej przyczyny Travis milczał.

- Świetnie. – Pokiwałam głową. – W takim razie proszę mnie przepuścić.

Mężczyzna wciąż stał i patrzył na mnie z tym samym wyrazem twarzy. I oczywiście się nie ruszył.

Szykowałam się już do kłótni, ale wtedy zadzwonił telefon kapitana. Wyciągnął go z kieszeni, zerknął na wyświetlacz, po czym odebrał krótkim:

- Travis.

Wydawał się obojętny, słuchając. Wciąż zastawiał drzwi i nieustannie patrzył na mnie. Milczał, póki ktoś po drugiej stronie nie skończył. Wówczas powiedział tylko:

- Tak jest. – I się rozłączył.

Ponownie zapadła cisza. I trwała kilka sekund, po czym kapitan w końcu przeniósł wzrok na porucznika.

- Zabierzesz pannę Dalinsky do bezpiecznego domu – polecił obojętnie. – Tam poczekacie na jej ochronę, albo ludzi z FBI.

Stanton popatrzył na mnie, a później na swojego szefa.

- Nie – powiedział zimno.

Travis błysnął zębami w parodii uśmiechu.

- Ja nie pytam, poruczniku – oświadczył.

- A ja mam coś do powiedzenia? – zapytałam.

Grymas kapitana się pogłębił.

- W sumie, panno Dalinsky, wolałbym, żeby się pani nie zgodziła. To by mi pozwoliło oddzwonić do gubernatora i powiedzieć, że jego pupilka ma w dupie jego żądania i swoje bezpieczeństwo. Mógłbym umyć ręce i mieć z głowy pierdoloną ulubienicę Ameryki. – Wzruszył ramionami i odsunął się od drzwi, dając mi wreszcie możliwość wyjścia. – Oczywiście pozostaje szansa, że gubernator uparłby się, żebym panią powstrzymał od popełnienia samobójstwa. Wtedy zmuszony byłbym panią aresztować. – Teraz naprawdę się uśmiechnął. – Nie muszę podkreślać, jaką frajdę by mi to dało?

LuckyWhere stories live. Discover now