Rozdział 6

299 52 9
                                    

Naprawdę brakło mi tchu. Na chwilę. Później wróciła myśl, że tkwię zamknięta nie wiadomo gdzie z kompletnym szaleńcem. Cofnęłam się gwałtownie, co poskutkowało utratą równowagi. Zachwiałam się na starym drewnianym stopniu, dłoń zsunęła się z barierki i pewnie nawet bym spadła, gdyby Stanton mnie nie złapał.

- Uważaj – ostrzegł, po czym chyba zauważył mój wyraz twarzy, bo cofnął rękę. Następnie wyjaśnił: - Oba aparaty i karty mogły być łatwo namierzone. Nie wiemy kto na ciebie poluje, a ja nie chcę mu ułatwiać zadania. Wolę utrzymać twoje miejsce pobytu w tajemnicy, póki nie zjawi się kawaleria. Twoją komórkę musiałem uszkodzić, żeby nikt się nie dostał do prywatnych danych. U mnie niczego takiego nie ma.

Chociaż jego wywód brzmiał logicznie, cofnęłam się o jeszcze jeden stopień. Tym razem jednak upewniłam się, że dobrze stawiam stopę i na wszelki wypadek zacisnęłam palce na drewnianej barierce. Ta zaskrzypiała głośno.

- Panikujesz? – zapytał spokojnie policjant.

Milczałam przez chwilę, układając w głowie to, co usłyszałam i bezskutecznie próbując odegnać myśl, że mężczyzna kłamie, a ja jestem jego zakładnikiem. To w sumie też miałoby sens. Mógł przecież być w zmowie z zamachowcem i tylko udawać, ze mnie chroni tam, na lotnisku, prawda? Pozbyć się ochroniarza, przejąć jego obowiązki...

- Nie wiem, co wymyśliłaś – przerwał moje rozważania – zakładam jednak, że to jakieś bzdury, bo twoja twarz nabrała zielonkawego odcienia. – Pogrzebał w tylnej kieszeni, wyciągnął z niej komórkę, a potem podsunął ją mi pod nos. – Kupiłem na stacji. Na szybkim wybieraniu masz brata. Co prawda wcześnie, zatem mecenas Dalinsky zapewne śpi, ale nie krępuj się.

Wzięłam telefon, najtańsze badziewie za kilkanaście dolców, bez dotykowego ekranu czy jakichś aplikacji. Nie smartfon ale zabytkową komórkę, jaką kupuje się staruszkom. Taką z dużymi klawiszami, żeby łatwo było w nie trafić. Wcisnęłam lekko jeden i wyświetlacz zapłonął na brzydki pomarańczowy kolor.

- Na dwójce – podpowiedział Stanton.

Może mnie sprawdzał. Może liczył na to, że nie zadzwonię, bo nie będę chciała budzić brata. Tyle że ja znałam Darka. Od pierwszego roku studiów wstawał o czwartej rano i nie zmieniło tego ani ich ukończenie, ani świetnie prosperująca praktyka. Dla niego zawsze dzień był za krótki. Nie wierzyłam, że teraz, kiedy jego siostrze grozi niebezpieczeństwo, mogłoby być inaczej. Dlatego wdusiłam dwójkę, przytrzymałam i patrzyłam, jak na wyświetlaczu pojawia się numer komórki Darka.

- Słucham? – Nigdy się nie przedstawiał, gdy nie znał rozmówcy, zatem numer musiał się nie wyświetlić.

- To ja – mruknęłam z oczami wbitymi w Kena. Mężczyzna skinął głową, a jego twarz pozostała bez wyrazu. Zupełnie jakby oglądał wyjątkowo nudny film.

- Stało się coś? – Darek się zdenerwował.

- Stanton połamał mój telefon – pożaliłam się.

- Wiem. Sam mu to zasugerowałem.

- Ty?

- No może nie do końca zasugerowałem, bardziej przyznałem rację. To najrozsądniejsze rozwiązanie. Facet wie, co robi. Słuchaj się go.

- Słuchać się to ja mogę...

- Gośka!

Nic na to nie powiedziałam.

- Niech do mnie zadzwoni o dziesiątej. Tak jak się umawialiśmy – polecił Darek. - A ty się nie martw, siostra. Będzie dobrze.

Trzymałam aparat przy uchu jeszcze przez jakiś czas, mimo że brat się rozłączył. W końcu oddałam urządzenie Stantonowi. Schował je do kieszeni, a następnie minął mnie i zszedł po schodach bez słowa. Oczekiwałam jakiejś kąśliwej uwagi, jakiegoś „zadowolona?" On jednak zachowywał się tak, jakbym nie sugerowała przed chwilą, że jest niebezpiecznym wariatem. Oczywiście nie powiedziałam tego na głos, ale dałabym sobie rękę uciąć, że Ken domyślił się, co mi chodzi po głowie. I nie skomentował.

LuckyWhere stories live. Discover now