Rozdział 1

795 70 21
                                    

Poczułam uderzenie upału, kiedy tylko otworzyły się drzwi samolotu. Cofnęłam się, łapiąc oddech, więc zaniepokojony Jack zapytał, czy wszystko w porządku. Zerknęłam za siebie, na dwumetrowego ochroniarza i uśmiechnęłam się uspokajająco.

- Gorąco – mruknęłam, po czym stanęłam na schodkach.

Jak zawsze, kiedy przylatywałam do Wielkiego Jabłka, wylądowaliśmy na małym lotnisku pod Nowym Jorkiem. Bywałam tu tak często, że znałam na pamięć rozkład trzech niewielkich budynków, wystrój jedynego terminala i długie, puste pola dokoła. Oglądałam je, gdy jechaliśmy do miasta i za każdym razem zastanawiałam się, czy to ja mam takie szczęście, że nikogo nigdy nie widzę, czy po prostu nikt na nich nie pracuje. Skoro jednak czasami rosły na nich zboża, a czasami czerniały ziemią, ktoś jednak coś na nich działał.

Maleńki port mieścił się w tej samej odległości od Manhattanu, co większe, a unikałam tłumów pasażerów. W moim przypadku zdecydowanie trudno o anonimowość. Nie dawały jej nawet największe porty lotnicze. Zawsze znalazło się kilka osób, które wypatrzyłyby w tłumie Maggie Dalinsky i nawet olbrzym pokroju Jacka mógł mieć problem z wszystkimi chętnymi, by zrobić sobie selfika z gwiazdą. Przekleństwo i błogosławieństwo popularności. Dobra, w moim przypadku głównie przekleństwo. Nigdy nie zabiegałam o popularność. Dopadła mnie sama.

Czerwcowe słońce smażyło jak szalone, wpychając rozgrzane powietrze do nosa i ust. Jeszcze nim zrobiłam krok w dół, w kierunku płyty, pożałowałam, że nie przebrałam się w szorty. Jeansy nieprzyjemnie oblepiały uda, podnosząc słupek na wewnętrznym termometrze mojego ciała o dobre pięć stopni. Cholera! W Krakowie padało, a temperatura nie przekraczała dwudziestu stopni i jakoś mi umknęło, żeby sprawdzić pogodę w NY.

Na szczęście przed schodkami czekała już limuzyna. Miałam nadzieję, że silnik pracuje, a klimatyzacja działa. Uśmiechnęłam się na tę myśl i dopiero wtedy skupiłam wzrok na jasnowłosym mężczyźnie opierającym się o maskę bentleya. To nie był któryś z naszych kierowców. W ogóle nie wyglądał na kierowcę. Nie znałam go, a takiego faceta trudno nie zapamiętać. Z metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szczupły ale umięśniony. Szerokie ramiona, wąskie biodra i kaloryfer na brzuchu. T-shirt kleił się mu do ciała, więc zwłaszcza tego ostatniego nie dało się ukryć. Tak jak nie dało się ukryć kabury zapiętej pod pachą i wyrazu zniecierpliwienia na twarzy. Nie ukryły go nawet duże, ciemne okulary, w srebrnych metalowych oprawach, które z niewiadomych przyczyn od razu skojarzyły mi się z brudnym Harrym.

- Meg... - Jack zareagował, widząc broń u nieznajomego. O sekundę za późno.

Wiele razy potem zastanawiałam się, jak to się stało i nigdy nie miałam pewności. Chyba Jack próbował mnie pociągnąć, albo pchnąć... diabli wiedzą. Grunt, że w efekcie potknęłam się i niemal runęłam w dół. Łapiąc równowagę, osunęłam się o trzy stopnie i trzasnęłam na tyłek.

I to uratowało mi życie.

Usłyszałam za sobą hałas przypominający uderzenie ciężkiego przedmiotu o metalową podłogę. Nie zdołałam jednak się odwrócić, by to sprawdzić, bo mężczyzna, który jeszcze sekundę wcześniej opierał się o samochód, pokonał odległość między nami w dwóch susach. Złapał mnie w pasie i ściągnął ze schodków. Potem pchnął na ziemię, tuż przy tylnym kole bentleya i przycisnął swoim ciałem do niego.

- Nie ruszaj się! – wrzasnął i wyszarpnął pistolet z kabury.

Nie ruszałam się. Nie mogłam, bo właśnie odkryłam, co przed chwilą usłyszałam. Zobaczyłam to, wciskając głowę pod umięśnione ramię. I już nie mogłam oderwać oczu od Jacka siedzącego na schodkach. Wyglądał trochę tak, jakby usiadł ze zmęczenia. Jego duża, nieładna twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia. Ciemne okulary zsunęły się z nosa i zatrzymały na jego czubku, zupełnie jakby Jack opuścił je, żeby na coś spojrzeć. Jedna ręka Jacka zacisnęła się na barierce, a dłoń drugiej wciąż próbowała wyciągnąć broń z kabury przypiętej do paska. Pomiędzy nimi, na piersi, powiększała się plama krwi barwiąca różową koszulę. Na samym środku wielkiej klatki piersiowej, w miejscu, w którym jeszcze przed minutami biło serce.

LuckyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz