Rozdział 19

307 44 15
                                    

Nie mogłam zasnąć. Starałam się nie kręcić w łóżku, żeby nie budzić Kena. Miał za sobą dwa trudne dni, noc też niełatwą. Potrzebował snu. Ja oczywiście też, ale tylko mnie dotyczyła bezsenność, więc on nie powinien cierpieć. Tym bardziej, że nie chciał się położyć obok mnie i zajął miejsce na kanapie. To nie był mały mebel, ale zdecydowanie za krótki dla takiego wielkiego faceta. Jego długie nogi wisiały za oparciem, a ciało ułożyło się w taki łuk, że pewnie następnego dnia będzie go bolał kręgosłup. Durny uparciuch. Gambini na pewno nie miałby tego problemu. Gdyby oczywiście wrócił. Ale Gambini nie wrócił. To znaczy nie wrócił do pokoju. Zadzwonił do Kena i powiedział, że będzie się kręcił po budynku.

Może właśnie stąd moje problemy ze snem? Bo po tych wszystkich bardzo grzesznych marzeniach, zostałam zupełnie sama w wielkim łóżku? Jeden przystojniak pochrapywał cicho na kanapie, a drugi zwiał.

Zegarek na starożytnym smartfonie wskazywał trzecią dwanaście. Wokoło panowała cisza i ciemność. Gdziekolwiek polazł Gambini, powinien już wrócić. On też potrzebuje snu. Jak będzie pracował, jeśli się nie wyśpi?

W innych warunkach pomyślałabym, że poszedł do którejś ze striptizerek. Uprzedzał, że tak zrobi, prawda? Ale tu miał do wyboru Nelly albo babcię Ginnie. Nie, żeby Nelly nie była chętna, ale nie podejrzewałam go o taką desperację.

Gdzie on jest, do licha?

Usiadłam powoli. Z ulgą zauważyłam, że łóżko nie wydało przy tym żadnego dźwięku. Nie odrywając wzroku od śpiącego Kena, zsunęłam stopy na podłogę i po króciutkim wahaniu, wstałam. Stanton sapnął przez sen, ale na tym się skończyło. Nauczona doświadczeniem tym razem nie podeszłam do niego, ale przez chwilę przypatrywałam mu się z niewielkiej odległości. Naprawdę wyglądał słodko, gdy spał. Tak słodko, że zapragnęłam się przy nim położyć. Przylgnąć, wtulić głowę w pierś i słuchać bicia serca.

Opanuj się, Mag. Gdyby on tego chciał, położyłby się przy tobie. Opanuj się. Łatwo powiedzieć. Dużo trudniej wykonać. Szczególnie, gdy tak bardzo brakowało mi bliskości.

Pokręciłam głową, a potem na paluszkach skierowałam się do drzwi. Jak dobrze pamiętałam, one też nie skrzypiały. Istniała szansa, że nie obudzę anioła stróża, gdy będę się wymykała. Nie mogłam już dłużej leżeć, gapiąc się w sufit. Skoro nie mogłam zasnąć, może po prostu się rozruszam. Mogę przecież pobiegać po budynku. Mają sporo schodów. Będzie prawie jak fitness.

Dopiero za drzwiami uświadomiłam sobie, że wyszłam tak, jak leżałam: tylko w majtkach i koszulce. Powinnam zawrócić i założyć jakieś spodnie. Tyle, że jeśli to zrobię, Kenneth może się obudzić i będę musiała zapomnieć o bieganiu. On się nigdy nie zgodzi, żebym łaziła nocą po barze. I nieważne, że w nie ma tu żywej duszy czy że trójka mieszkańców śpi w swoich łóżkach. Ken zobaczy zagrożenie i koniec.

Trzecia z minutami. Na pewno już nikogo nie spotkam. Chyba że mojego prywatnego diabła. A jego obecność byłaby pożądana.

Odegnałam niegrzeczną myśl i ruszyłam w stronę schodów, skąd sączyło się światło. Na korytarzu, którym szłam, dogorywała jedna żarówka osłonięta zbyt ciemnym szkłem. W czasach świetności tego przybytku musiała robić tak zwany klimat. Obecnie mogła jedynie sprawić, że wybiję sobie zęby, jeśli nie będę uważała. Na szczęście klatka schodowa była w miarę jasna, więc mogłam przyspieszyć, pokonując po dwa stopnie. Ledwie po kilku krokach poczułam, jak bardzo brakowało mi ruchu. Od lat nie spędziłam tylu godzin niemal w bezruchu. Jeśli nie liczyć krótkiej ucieczki przed Stantonem w domu jego babci. Tamto jednak skończyło się szybciej, niż zaczęło.

Zbiegłam na parter, a tam stanęłam na moment, żeby zastanowić się, czy powinnam zawrócić, czy może spróbować wybiec na dwór, albo... Mój wzrok padł na zamknięte wejście do części barowej. Przypomniałam sobie podest oraz dwie rury do tańca. I błyskawicznie podjęłam decyzję. Wyjście na zewnątrz było ryzykowne. Bieganie po schodach tam i z powrotem może nie należało do najgorszych pomysłów, ale nie miało szans z pole dance. O ile oczywiście drzwi nie są zamknięte na klucz.

Nie były. Weszłam do środka z wahaniem. Wolałabym się nie natknąć na któreś z mieszkańców. A już w ogóle nie brałam pod uwagę ćwiczeń na rurze, gdybym zastała tam Gambiniego. Z ulgą stwierdziłam, że lokal jest pusty. Pomieszczenie spowijał mrok, tylko, tak jak poprzednio, rury oświetlał nikły blask lampy. Albo gospodarze zapomnieli o jej zgaszeniu, albo nie mieli tego w zwyczaju.

Bez zastanowienia wskoczyłam na scenę i podeszłam do pierwszego z przyrządów. Przesunęłam po nim powoli palcami. Nie tańczyłam na rurze od pół roku, ale wcześniej robiłam to przynajmniej raz w tygodniu, a kiedy przygotowywałam się do jednej z ról, dwa lata temu, spędzałam na takim drążku po trzy godziny dziennie. Wciąż pamiętałam, ile siniaków kosztowało mnie to na początku i jaką satysfakcję miałam, gdy na społecznościówce pochwaliła moje umiejętności jakaś striptizerka. Szanowałam te dziewczyny. Potrzeba ogromnej kondycji, żeby dobrze to robić.

Odetchnęłam głęboko, a potem podskoczyłam, złapałam rurę i zamknęłam oczy. Owinęłam się udami wokół metalu. Pozwoliłam ciału, żeby sobie przypomniało ten dotyk i kształt. Potem poczułam, jak krew zaczyna żywiej krążyć, a w moich myślach rozbrzmiał odpowiedni utwór. Tańczyłam do niego dziesiątki razy, zanim zrobiłam to na ekranie. I see red zespołu Everybody Loves An Outlaw. I teraz piosenka sama wypłynęła na moje wargi.

Did you really think

I'd just forgive and forget

Zsunęłam się powoli na deski...

No

After catchin' you with her

Obeszłam powoli rurę.

Your blood should run cold, so cold

Złapałam ją, żeby powolną karuzelą znowu opaść na deski.

You - you two timin' cheap lying wannabe

You're a fool

If you thought that I'd just let this go

I see red, red, oh red

Tańczyłam coraz bardziej zmysłowo, niespiesznie, a moje ciało bez problemu przypominało sobie wszystkie figury. Po chwili zamknęłam oczy, żeby zanurzyć się jeszcze bardziej w przyjemności płynącej z wysiłku. Jednocześnie uwolniłam marzenia. Niespieszny rytm piosenki, ruch, przyspieszający oddech... Jeszcze kilkanaście sekund, a ocierający się o moje uda metal przestał być metalem. Wyobraźnia płonęła, nadając mu ciepła męskiej skóry, miękkości palców, aksamitu warg.

Run, hide,

Oh you're so done

Better sleep with one eye open tonight

Zniżyłam głos do szeptu. Trochę brakowało mi tchu, ale to tylko zwiększało słodkie poczucie szczęścia towarzyszące każdemu ruchowi. Pod powiekami mroczne spojrzenie ciemnych oczu mieszało się z innym, jasnym i szczerym. Pieszczące mnie palce płynnie przechodziły ze smukłych i opalonych do mocnych i pokrytych jasnymi włoskami. Kształt ust pieszczących wnętrze moich ud również się zmieniał. Tak jak cichy, pełen obietnic głos. Kochałam się z jednym, by zaraz robić to z drugim. Niespiesznie, to gniewnie to słodko. Aż wreszcie jeden stał się dwoma. Obaj mnie dotykali, obaj patrzyli, obaj całowali. Miałam ich obu. Oddawałam się obu.

I see red, red, oh red

Gun to your head head

To your head

Executioner style

And there won't be no trial

Don't you know that you're better off dead

All I see is red, red, oh red

Now all I see is red, red

Ostatnie słowa wyśpiewałam już tak cicho, że sama ledwie słyszałam. Wyszeptałam je moim wyimaginowanym kochankom, patrząc jak ich spojrzenia rozmywa rozkosz. W międzyczasie opadłam na podłogę, więc kończyłam, tańcząc w pozycji klęczącej. Aż z ostatnimi słowami poderwałam głowę i uniosłam powieki.

Żeby zobaczyć o metr od twarzy rozgonione ciemne oczy Lucky'ego Gambini.

- Aż się chce, mała, żebyś to mnie obiecywała zemstę – sapnął zmienionym głosem.

LuckyWhere stories live. Discover now