Rozdział 7

266 51 18
                                    

Wystarczył rzut oka, by zauważyć, że i tutaj była Stantona nie zdążyła niczego zmienić. Podłoga długiego korytarza została wyłożona ciemnobeżową wykładziną. Jednobarwną i z krótkim włosiem, ale wyglądającą na całkiem nową. Chyba że ktoś ją regularnie czyścił, usuwając jakiekolwiek ślady użytkowania. Na ścianach z grubych bali drewna o kolorze ciemnego miodu wisiały liczne zdjęcia. Część bardzo starych, czarno-białych i niedużych, inne co prawda kolorowe, ale też zdecydowanie starsze ode mnie, a może nawet od moich rodziców. Znalazłam wśród nich nawet kilka z polaroida, ale takiego, jaki widziałam kiedyś u dziadków koleżanki. Zastanawiałam się wówczas, jak długo wytrzymują takie fotki. Teraz miałam odpowiedź: na pewno z pół wieku. Uwieczniona na nich dziewczyna miała długie proste włosy, niesłychanie krótką mini i wielkie przeciwsłoneczne okulary, a wszystko to w stylu typowym dla lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W jakiś ulotny sposób przypominała Kena. Może to przez ten pszeniczny kolor włosów, albo sposób, w jaki się krzywiła. Zupełnie jak on, gdy ze mną rozmawiał. Pewnie patrzyłam na jego babcię, bo na mamę byłaby za stara.

Przeniosłam spojrzenie dalej i utwierdziłam się w przekonaniu, że to babcia. Na kolejnych zdjęciach jasnowłosa dziewczyna zmieniała się w blondynkę w średnim wieku, a później w starszą panią. Na jednym stał przy niej mniej więcej dwudziestoletni chłopak w galowym mundurze wojskowym. Przez moment myślałam, że to Ken. Jednak nie. Strój kobiety sugerował lata osiemdziesiąte, a mężczyzna, chociaż bardzo podobny, nieco różnił się od gospodarza. I nie tylko dlatego, że się śmiał.

Przesuwałam wzrokiem po kolejnych fotografiach, śledząc losy rodziny Kena. Na niektórych zdjęciach blondynkę obejmował potężny wiking, zapewne dziadek Stantona. W jego rysach też dostrzegałam pewne podobieństwo do przystojnego gliniarza i do roześmianego żołnierza. Na młodszych fotografiach nie wydawał się już tak potężny, jakby wraz z siwizną zmalał, chociaż wciąż nie należał do ułomków. Na kolejnych pojawiła się śliczna jak z obrazka i również jasnowłosa dziewczyna. To z nią najczęściej pozował żołnierz. Śmiał się do niej, czochrał jej włosy, całował ją. Mnóstwo małych i dużych scen z ich życia. Robionych ze znacznej odległości i maksymalnych zbliżeń, na których mogłam policzyć piegi piękności.

Wreszcie w ramionach tej dwójki zobaczyłam dzieci. Najpierw płowowłosą dziewczynkę w falbaniastych sukienkach, a w końcu...

Zbliżyłam twarz do ściany, żeby lepiej przyjrzeć się dużemu rodzinnemu portretowi zrobionemu przed starym domem w letni dzień. Żołnierz już nie był żołnierzem. Stał w kremowej koszuli i dżinsach obok ślicznej blondynki w błękitnej sukni. We włosach kobiety igrał wiatr. Fotograf uchwycił moment, w którym ze śmiechem próbowała poprawić jeden z niesfornych loków. Zerkała przy tym na męża, a ten gestem posiadacza obejmował ją w pasie. Przed mężczyzną stała kilkuletnia dziewczynka i zadzierała głowę, patrząc z zaciekawieniem na rodziców. Cała trójka śmiała się radośnie.

I tylko chłopiec u boku kobiety poważnie wpatrywał się w obiektyw.

- Widzę, panie Stanton – wymruczałam, przesuwając palcami po szkle chroniącym zdjęcie – że nic się nie zmieniłeś.

- A babcia mówi, że zmężniałem – zaprzeczył Ken.

I chociaż powiedział to cicho, koszmarnie się wystraszyłam. Odskoczyłam od ściany i chyba nawet wrzasnęłam. Minęło dobre pięć sekund, nim serce przestało mi bić jak szalone, a ja zrozumiałam, że nic mi nie grozi. Pięć cholernie długich sekund, w trakcie których usta Stantona zadrżały w zapowiedzi uśmiechu, a mężczyzna podszedł do mnie i w milczeniu spojrzał na zdjęcie. Był już ubrany, miał nawet przypiętą kaburę pod pachą. Gdyby mnie tak nie wystraszył, może zapytałabym, po co mu ona w domu, który jest ponoć bezpieczny i czy mu nie przeszkadza. Teraz jednak nie potrafiłam zebrać myśli.

LuckyWhere stories live. Discover now