34. Oczy Diabła

356 26 150
                                    

   — Mam cię na oku. Spróbuj tylko jakichś sztuczek, a pierwsza wylądujesz dziś w piachu. — Meryem wzdrygnęła się, słysząc syk Merta tuż przy swoim uchu. Stłumiła przerażenie i dogoniła idącą na przodzie Iffet Esmanur.

   — Jesteś pewna, że chcesz iść z nami? — zapytała sułtanka, czując obecność niewolnicy obok.

   Kobiety spojrzały na siebie. Obie były zakryte. Długie chusty usadowione miały na czubkach głowy, które spływając na ramiona, sięgały do połowy ud. Zakryte zasłonami twarze pozostawiały odsłonięte jedynie oczy.

   — Tak, pani. Chcę mu spojrzeć w oczy — odpowiedziała Meryem i z biciem serca skierowała wzrok przed siebie, gdzie obraz zalewały cumujące u brzegu statki.

   Te szare oczy.

   Prawdziwe oczy diabła.

   Branka drżała na samą myśl ponownego spotkania z Selametem, ale postanowiła być silna. Chciała spojrzeć mu w twarz i pokazać, że nie zdołał jej złamać. Że wciąż walczyła i zamierzała żyć.

   Kapitan Selamet zatrzymał się w dzielnicy portowej w jednej ze stojących u brzegu kwater. Ten obszar był wolny od gwaru, jaki nieustannie zagłuszał myśli w medynie czy innych częściach miasta. 

   Było tu tak cicho. 

   Do uszu dobiegał jedynie śpiew przelatujących nad głowami ptaków kierujących się w stronę morza. Tak cicho, że aż ciężko było uwierzyć w to, że to tutaj Selamet uwił sobie gniazdko na czas pobytu w Kahari.

   Iffet Esmanur obiegła zdeterminowanym wzrokiem po budynkach wzniesionych z piaskowca, stojących w jednym, zwartym szyku blisko siebie.

   — Moja pani. — Mert zatrzymał ją przed postawieniem kroku w stronę jednego z domów. — Możemy jeszcze zawrócić. Kapitan Selamet to niebezpieczny człowiek. Wielki wezyr nie będzie zadowolony, jeśli dowie się, że się z nim spotkaliśmy...

   Sułtanka zerknęła na niego przelotnie.

   — Tym razem załatwimy to dyskretnie. W końcu tu jesteś i nad wszystkim czuwasz. Nie bez powodu jesteś najlepszym człowiekiem mojego ojca.

   Eunuch miał złe przeczucia, ale Iffet zignorowała wszelkie jego obawy. Zapukała do drzwi.

   Meryem i Mert wymienili spojrzenia, gdy ze środka dobiegł niski, ochrypły głos pozwalający na wejście.

   Iffet Esmanur wkroczyła pierwsza. Odważnie zmierzyła wzrokiem kapitana, który przeglądał jakieś dokumenty. Gdy tylko spostrzegł trójkę nieznajomych, odłożył je na biurko.

   Selamet był wysoki. Wyższy, niż sułtanka przypuszczała. Jego sylwetka była zwalista i budząca respekt. Ciemne włosy wypływały pojedynczymi kosmykami spod turbanu. Krótki zarost w kilku miejscach przecięty był bliznami. A jego oczy... Szarość tęczówek kapitana nie przypominała Iffet niczego, co znała. Choć nigdy wcześniej nie miała do czynienia z tym korsarzem, po jej skórze przebiegł zimny dreszcz.

   Ponownie nabrała odwagi, dopiero gdy Mert stanął tuż obok niej.

   Selamet uniósł brew i w jego oczach rozbłysło nieme pytanie.

   — Kapitanie, rada jestem cię poznać — rzekła Iffet Esmanur.

   — Z kim mam przyjemność? — zapytał korsarz.

   Iffet zachichotała, lecz Selamet dostrzegł, że jej oczy wcale się nie śmiały.

   — Na razie zachowajmy imiona dla siebie.

Lew i SzakalWhere stories live. Discover now