11. Melancholia

669 116 353
                                    

   Turna mogła odetchnąć swobodnie, dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi swojej komnaty. Serce nadal biło jej jak oszalałe, mimo że przekroczyła już próg swojej bezpiecznej przystani. Tutaj ten potwór nie mógł jej dopaść, przynajmniej chciała w to wierzyć, bo mury otaczające sułtański pałac nagle zdały się jej kruche i liche, jakby były wzniesione z papieru.

   Ciemność zalewała większość pokoju, z wyjątkiem kilku miejsc, gdzie wolno stojące, zapachowe świecie i fikuśne lampiony rzucały na wnętrze przyjemne, ciepłe światło. Księżniczka omiotła czujnym spojrzeniem po pokoju, jakby bała się, że gdzieś w mroku może ukrywać się Szakal. Na szczęście wśród kompozycji czerwieni i złota, która wypełniała jej sypialnię, była całkowicie sama.

   Gdy jej wzrok trafił na ogromne łóżko z baldachimem, natychmiast się na nim położyła, podciągając pierwszą z brzegu poduszkę aż pod brodę. Dopiero wtedy buzujące w sułtance emocje wybuchły ze zdwojoną siłą.

   Zaczęła płakać jak dziecko.

   — Jestem taka głupia — wydukała cicho przez łzy, wbijając wzrok w dwa gołębie, które smacznie spały w klatce. — Co ja sobie myślałam? Że to jakiś porządny człowiek? On od samego początku wydawał się podejrzany! — mówiła do siebie, jakby postradała zmysły i może rzeczywiście tak było. Może nie tylko Aslan był podobny do ojca, ale Turna też.

   Nagle przycisnęła poduszkę do twarzy, aby stłumić krzyk rozpaczy.

   Najbardziej było jej wstyd, że chciała się widywać z tym człowiekiem. Ekscytowała ją myśl każdego spotkania, a okazało się, że to był sam Szakal! Tylko on mógł nosić na sobie symbol władców Bahi i Bahu. Jedynie on został żywy z dynastii. Pozostali synowie szacha Anasa nie żyli, jego krewni, z tego, co wiedziała Turna, także, a tylko ludzie, którzy mieli w sobie krew podobną szachom, mogli tatuować na ciele święty dla nich symbol.

   Jaką Turna była siostrą? Jaką księżniczką? To była potwarz dla całego Al'Kaharu. Sułtanka zawsze wiodła spokojne życie. Żyła w cieniu intryg matki i wielkiego wezyra, ale nie wtrącała się w nie. Zajmowała raczej neutralny stosunek do tej cichej wojny, przez co dni mijały jej głównie na nudzie i monotonii codzienności księżniczki. Czasem udało jej się wyjść z pałacu, zaczerpnąć innego powietrza niż tego w seraju zatrutego jadem podstępnych żmij.

   Znajomość z „Nazirem" tchnęła w życie Turny coś nowego. Dostarczała dreszczyku emocji, którego księżniczka nigdy wcześniej nie zaznała i który dziwnym trafem całkiem jej się podobał, ale to była tylko ułuda. Teraz już to wiedziała. Rzeczywistość była jak snuta z najmroczniejszych koszmarów.

   To był Ismail. Szachinszach Ismail ibn Anas. Tajemniczy i groźny Szakal. Potwór w ludzkiej skórze. Morderca księcia Mehmeta.

   Łzy ciekły po policzkach Turny bez końca. Brzydziła się spojrzeć w lustro, nie mogła na siebie patrzeć, mając świadomość, że zdradziła własną rodzinę. Dziękowała już tylko Bogu, że jedynie ona wiedziała o tym grzechu. Szakal również, ale już mało ją obchodziło, co on sobie myślał. Ich znajomość była bronią obosieczną. Jeśli Ismail zdecydowałby się wyjawić prawdę, uderzyłby w samego siebie. Kto spojrzałby na niego jak dawniej? Który żołnierz, który wezyr? Prowadził wojnę z Al'Kaharem, a jakby nigdy nic widywał się z jego księżniczką.

   On wiedział. Od spotkania w menażerii wiedział, kim jest Turna i nic sobie z tego nie robił, a może wręcz przeciwnie? Dziś chciał urwać wszelki kontakt, podając się za kupca, więc chciał uciec od znajomości, która kładła się cieniem na jego honorze, choć sułtanka podejrzewała, że i tak jest już za mocno zszargany. I dobrze się stało. To bolało Turnę tylko wtedy, gdy był Nazirem. Ismail nie miał dla niej żadnego znaczenia. Niech go pochłoną piaski. Turna w duchu zaczęła życzyć Aslanowi powodzenia w zabiciu Szakala. Miała nadzieję, że jej brat go zabije za Mehmeta i Ömera, którego szach zmanipulował i zwiódł na śmierć.

Lew i SzakalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz