7. Ułuda Wolności

635 128 472
                                    

   Gruchanie gołąbków zamkniętych w pozłacanej klatce wywołało uśmiech na twarzy Turny. Sułtanka ułożyła głowę na dłoniach, patrząc, jak dwa ptaki pożerają ziarna zbóż, które wcześniej im podsunęła. Dostała je dwa lata temu na urodziny od brata i od tego momentu nie opuszczały jej komnaty, co nie do końca podobało się sułtance matce, gdyż twierdziła, że jej córka ze swojej alkowy robi zwierzyniec. Turna jednak bardzo kochała te gołębie i uwielbiała się o nie troszczyć. Ich pióra przywodziły jej na myśl śnieg, którego nigdy w życiu nie widziała, ale słyszała w opowieściach o dalekiej Północy.

   Z podziwiania zwierząt wyrwało ją głośne, rytmiczne pukanie.

   — Proszę wejść — poleciła i spojrzała wyczekująco w miejsce, gdzie w obramowaniu roślinnych ornamentów i napisów kufickich wykutych na białym marmurze, stały symetrycznie i delikatnie zdobione, dwuskrzydłowe drzwi.

   — Sułtanko. — Salima ugięła kolana od razu, gdy przekroczyła próg komnaty Turny. Księżniczka zauważyła, że niewolnica trzyma w rękach jakąś miedzianą szkatułkę. — To dla ciebie.

   — Od kogo? — zdziwiła się. Powstała z okrągłej, czerwonej sofy ustawionej w samym centrum pokoju i podeszła bliżej służącej.

   — Nie mam pojęcia — odparła Salima, wyciągając w stronę pani przesyłkę. — Jakiś mężczyzna złapał mnie na targu i kazał ci to przekazać, sułtanko.

   — Może to jakaś pułapka — zamyśliła się Turna. Spoglądała niepewnym wzrokiem to na szkatułkę, to na niewolnicę. Nie codziennie dostawała podarunki od tajemniczych nadawców. Właściwie to wcale.

   — Więc ja otworzę — zaproponowała Salima.

   Sułtanka zawahała się, ale w końcu przytaknęła.

   Służąca otworzyła wieko z największą ostrożnością, nie wiedząc, czego właściwie powinna spodziewać się w środku. Rachatłukum oprószone morderczymi toksynami zamiast cukrem, rozwścieczonego skorpiona, a może biżuterii nasączonej trucizną? Ale kto chciałby sprezentować taki okropny prezent sułtance Turnie? Księżniczka nie miała żadnych wrogów, nie licząc tych za wschodnią granicą Al'Kaharu. W Kahari jednak nie było nikogo, komu siostra sułtana zrobiła jakąkolwiek krzywdę, a przynajmniej ani Salima, ani Turna nie przypominały sobie takiej sytuacji. Mimo wszystko należało zachować ostrożność. Sułtanka matka powtarzała, że dopóki wielki wezyr żyje, nigdzie nie będzie bezpiecznie, nawet w murach własnego domu.

   Po chwili po twarzy Salimy przetoczył się uśmiech, niwecząc wszystkie złe przeczucia.

   — To nie żadna pułapka, pani. Sama zobacz.

   Turna odebrała skrzynkę od niewolnicy, nie mogąc już powstrzymać ciekawości. Nie spodziewała się takiego widoku. W środku znajdowało się pióro, krystalicznie białe, na górnych końcach lotki muśnięte ciemnym, metalicznym połyskiem. Turna przypatrzyła się mu uważnie, próbując dopasować, do jakiego ptaka wcześniej należał. Sądząc po rozmiarze, mógł być to ibis siwopióry, który na Południu był bardzo rozpowszechnionym gatunkiem.

   To nie był jednak koniec niespodzianek, bo pod piórem znajdował się jeszcze list.

   Sułtanka wyjęła go i zaczęła czytać.

Nie jest tak wyjątkowe, jak pióro aaruby, ale gdy je zobaczyłem, od razu pomyślełem o tobie. Niech to będzie moja zapłata za uratowanie mnie z kłopotów.

Nazir.

   Czyli to on stał za tą nietypową niespodzianką. Turna starała się zachować poważny wyraz twarzy, ale nie mogła powstrzymać kącików swoich ust, które ruszyły w górę. Jeszcze raz obejrzała uważnie pióro. Nazir miał rację. Było pospolite, ale nie miało to znaczenia. Liczył się gest, który naprawdę doceniała. Jeszcze nikt nie odwdzięczył się jej w taki sposób za pomoc. „Zapłacił" tak samo, jak ona jemu.

Lew i SzakalWhere stories live. Discover now