17. Daleko od Domu

467 120 134
                                    

   Turna obudziła się, gdy do jej nozdrzy dotarła drażliwa mieszanka smrodu ryb, garbowanych skór i potu. Głowa ją rozbolała od kołyszących się na wszystkie strony zabitych deskami ścian. Wcześniej łudziła się, że nawiedził ją koszmar, ale teraz musiała się dotkliwie rozczarować. Wcale nie śniła. Przebywała na dryfującym na otwartym morzu statku w bydlęcych warunkach. Wzięto ją w niewolę jak jakąś brankę wojenną, ale przecież wówczas właśnie nią była.

   — Księżniczko! — Usłyszała po swojej prawej stronie cieniutki, przesiąknięty strachem i ulgą głos. — Jak dobrze, że już się obudziłaś.

   Sułtanka przeniosła spojrzenie na siedzącą obok dziewczynę. Rozpoznała w niej służącą z pałacu Aynișah, za którą wlokła się jak cień, więc musiała być jedną z jej najbliższych niewolnic. Przerażenie malowało się na twarzy branki, ale nie było takie mocne, jak przypuszczała Turna. Cały rejs nie robił na dziewczynie wielkiego wrażenia, było to raczej środowisko, które na swój sposób znała. Niewola nie była jej obca. Największy lęk budził jedynie fakt, że zmierzała do imperium szachów.

   — Twoja szyja — odezwała się po raz drugi. Nieśmiało wyciągnęła dłoń w kierunku księżniczki.

   Turna skuliła się. Od razu wrócił do niej strach, z jakim patrzyła na Husseina, gdy groził jej spaleniem żywcem.

   Raz ją uratował, przy drugim spotkaniu chciał zamordować.

   Sułtanka przypomniała sobie dotyk księcia na swojej szyi. Niepohamowana żądza mordu wyzierała mu z oczu. Gdyby do komnaty nie wszedł wtedy tamten żołnierz, Hussein na pewno by ją zabił. Turna teraz zastanawiała się, czy nie byłoby to lepsze rozwiązanie.

   — Gdybym mogła ci jakoś pomóc, sułtanko...

   — Nie nazywaj jej tak! — wtrąciła się inna niewolnica, ta natomiast siedziała po lewej stronie księżniczki.

   Turna zerknęła na nią uważnie. Blada skóra branki miała perłowy odcień, oczy wypełniał bardzo jasny błękit, a proste, wówczas skołtunione włosy, lśniły intensywną czernią. Ta kobieta miała na swój sposób hipnotyzującą urodę, chociaż trochę przerażającą.

   — Im mniej osób wie, że jesteś sułtanką, pani, tym lepiej dla ciebie — wytłumaczyła szeptem, obiegając czujnym wzrokiem po kajucie. Nikt nie patrzył w ich stronę, więc nieco się uspokoiła. — Całe życie byłaś wolna, a teraz jesteś taka, jak my. Czego byś nie zrobiła, będziesz największym wrogiem tych ludzi. Znajdą każdy, nawet najmniejszy pretekst, aby tobą gardzić.

   Sułtanka przełknęła z bólem ślinę. Ugrzęzła w niezłym bagnie.

   — Jak wam na imię?

   — Zanna, a tamta to nie wiem...

   — Saliha — odpowiedziała służąca Aynișah.

    Turna na długo się im przyjrzała, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów w ich wyglądzie. Zanna i Saliha. Miała nadzieję, że się nie rozstaną. W takich okolicznościach warto było posiadać jakichś sprzymierzeńców.

   — Cicho! Idą! — zawiadomił nagle jeniec, który sterczał przy drzwiach i nasłuchiwał.

   Wszyscy jak jeden mąż umilkli.

   Do środka dziarskim krokiem wszedł książę Hussein. Przejechał pogardliwym wzrokiem po każdym niewolniku. Turna spuściła głowę, pozwalając, by włosy zakryły jej twarz. Nie chciała zwracać na siebie uwagi Mirzy.

   Na marne.

   Ciężkie kroki naciskały coraz głośniej o skrzypiącą podłogę. Już chwilę potem Hussein przykucnął nad sułtanką. Turna nie podniosła głowy.

Lew i SzakalWhere stories live. Discover now