12. Oczekiwanie

685 126 394
                                    

   Na pulsującym od gorąca krajobrazie, gdzie lśniły krystaliczne wody, unosiła się potężna flota. Ismail zatrzymał się, patrząc, jak promienie zachodzącego słońca przemieniają statki w złote formy.

   Mijał właśnie kolejny dzień w oczekiwaniu, aż zawita tutaj morska armia Aslana. Zgodnie ze zwiadem Kazema Parsy sułtan miał zaatakować w przeciągu najbliższego miesiąca. Był jeszcze czas, ale szach wolał być już na miejscu i przywitać sułtana tak, jak na to zasłużył.

   Patrząc na swoją armię, szachinszach doszedł do wniosku, że okrętów jest za mało. Po spaleniu Antory flota mocno się wykruszyła, bo właśnie w tamtej prowincji znajdowała się jej większość. Spodziewanie się ataku zapewniało pewną przewagę, ale Ismail obawiał się, że to nie wystarczy. Martwił się, że tylko cud może ich uratować.

   Nie chciał jednak zbyt długo się tym zamartwiać, więc ruszył wzdłuż brzegu. Kiedy wypatrzył znajome postacie żołnierzy wypoczywające pod drewnianą wiatą, szach uśmiechnął się szeroko. Podszedł bliżej i oparł się o kolumnę podtrzymującą dach.

   — Szachinszachu, cóż za zaszczyt! — odezwał się jeden z mężczyzn zaraz, gdy ujrzał Ismaila. Gwałtownie poderwał się na równe nogi i oddał władcy pokłon. Za nim poszli w ślad pozostali.

   — Jak nastroje? — zapytał szach, wymownym gestem dłoni pozwalając żołnierzom z powrotem spocząć na swoich miejscach.

   — Już nie mogę doczekać się bitwy. Poślemy ich wszystkich na samo dno. To jezioro będzie ich cmentarzyskiem — odparł pobudzonym tonem Kazem. Na moment oderwał wzrok znad kartki papieru, którą zapisywał i przeniósł go na obrośnięty szczyptą zieleni akwen.

   — To dzięki tobie. Spisałeś się. — Ismail nie krył dumy. Spojrzał w tym samym kierunku, co żołnierz. Przy ujściu rzeki pod Bahu, gdzie nad jeziorem wyrastało małe miasteczko, miało dojść do starcia.

   Nagle na horyzoncie pojawił się Hussein Mirza, zasłaniając sobą widok na statki krążące niedaleko portu.

   — Dawno cię nie widziałem — zagadnął szach, śledząc uważnie ruchy kuzyna. Książę usiadł na skrzyni pod zadaszeniem i wbił w Ismaila urażone spojrzenie.

   Władca chciał przewrócić oczami, ale się powstrzymał. Podejrzewał, że Hussein będzie się na niego boczyć jeszcze cały miesiąc, jak nie dłużej. W końcu już zarówno on, jak i Kazem wiedzieli, że tamtego dnia w bibliotece spotkali siostry sułtana.

   — Byłem zajęty — odparł wymijająco Mirza, krzyżując ręce na piersi w obrażonym geście.

   Kazem cicho parsknął śmiechem.

   Hussein spojrzał na niego z mordem w oczach.

   — Coś cię śmieszy?

   — Mnie? Ależ nic, panie. — Żołnierz z trudem powstrzymał dalszy śmiech i opuścił wzrok na pergamin, kreśląc na nim kolejne zdanie.

   — Na pewno robię więcej pożytecznych rzeczy niż ty — prychnął Mirza. — Ty całymi dniami tylko siedzisz i wierszoklecisz.

   Ismail przyglądał się w milczeniu tej dwójce. Przeniósł spojrzenie na Kazema, niecierpliwie oczekując jego riposty.

   Żołnierz ponownie wbił wzrok w Husseina. Na ustach zabłąkał się mu ironiczny uśmiech, który zadziałał na Mirzę jak płachta na byka.

   — Mogę napisać wiersz specjalne o tobie, książę. To żaden problem — rzucił zaczepnym tonem, napawając się gniewem narastającym na twarzy krewnego szacha. — Mam wrażenie, że będziesz doskonałą muzą.

Lew i SzakalWhere stories live. Discover now