– Dziękuję – odzywam się, ściskając w krótkim geście podziękowania jego kościstą rękę.

– Do usług, Wasza Wysokość. Gdyby coś się działo, proszę mnie wezwać, jestem do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy – odpowiada mężczyzna, odwzajemniając mój gest i ruszając ku wyjściu.

Dopiero gdy lekarz znika z zasięgu wzroku, opieram się o najbliższą kamienną ścianę, po raz kolejny odgarniając sobie włosy z czoła. Odnalezienie jej ukoiło moje nadszarpnięte nerwy, ale właśnie teraz, kiedy miałem świadomość tego, że jest cała i bezpieczna, pozwoliłem niewidzialnemu ciężarowi opaść z moich barków. Wcześniej nie miałem czasu, aby zastanowić się nad tym, co tak naprawdę oznacza ta silna, nagła potrzeba znalezienia jej i zapewnienia opieki, która zrodziła się we mnie już w momencie przekazania tej okropnej wieści o jej porwaniu. Całą swoją uwagę poświęciłem wtedy na uzyskanie informacji, jakie mogłyby mi pomóc w jej poszukiwaniach, bo nie było od tego ważniejszej rzeczy.

Nie chodziło wcale o to, co mogło się wydarzyć, gdyby o tym incydencie dowiedziało się królestwo Gradenii czy pozostałe krainy. Głęboko w poważaniu miałem również opinie ludu czy kogokolwiek innego, kogo mogła ta sprawa zainteresować. Nie szukałem jej dlatego, że była moją żoną, a zignorowanie jej uprowadzenia mogłoby prowadzić do podważania mojego autorytetu.

Szukałem jej, bo nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógłby ją skrzywdzić. Szukałem jej, bo zapewnienie jej bezpieczeństwa było dla mnie potrzebą niemal tak silną, jak oddychanie. Szukałem jej, bo pomimo tego, że byłem popaprany i za wszelką cenę próbowałem uniknąć jakichkolwiek uczuć wobec kogokolwiek, to przed nią jedyną nie potrafiłem dalej się bronić i stracenie jej było jednoznaczne ze straceniem cząstki mnie samego.

Szukałem jej, bo była moja.

***

Pałacowe lochy przez większość czasu świeciły pustkami.

Za każdym razem, gdy udawałem się w to miejsce, ukryte przed wzrokiem osób postronnych, przypominałem sobie dzień, gdy ojciec po raz pierwszy mnie tutaj przyprowadził. Byłem zaledwie kilkuletnim chłopcem, ale jako prawowity następca tronu musiałem znać każdą tajemnicę, jaką skrywał w sobie ten obszerny budynek. Jedną z nich była sieć podziemnych korytarzy, mieszczących kilkanaście więziennych cel a także półokrągłą salę wyciosaną z kamienia i przesiąkniętą zapachem żelaza oraz krwi. Mieściły się w niej różnorodne narzędzia, a gdy ojciec skrupulatnie opowiadał mi wtedy o ich przeznaczeniu, byłem bliski zwymiotowania u jego stóp. Całe szczęście, nie miał na kim zademonstrować ich użycia, bo nie wiem, czy byłbym wtedy w stanie to wytrzymać.

Od tamtego czasu bardzo wiele się zmieniło, a ja nie byłem już małym, przestraszonym chłopcem. Byłem królem, który musiał wyznaczyć karę oprawcom swojej królowej. I zrobi to z wielką przyjemnością.

Półokrągła sala tonie w półmroku, rozświetlonym jedynie przez kilka tlących się pochodni, gdy przekraczam jej próg. Dwaj uzbrojeni strażnicy kiwają mi głową na znak szacunku i bez jakichkolwiek pytań opuszczają pomieszczenie. Ale nie jestem tu sam, bo w samym centrum przykuci do drewnianych krzeseł siedzą mężczyźni odpowiedzialni za porwanie Julii.

– Ooo, sam wielmożny władca się do nas pofatygował. Cóż za zaszczyt! – woła z rozbawieniem jeden z nich na mój widok. Jego twarz szpeci podłużna blizna, a oczy przepełnione są pogardą.

– Na twoim miejscu rozważniej dobierałbym słowa – ostrzegam spokojnie, wyciągając z kieszeni spodni skórzane rękawiczki, które niespiesznie zakładam na swoje dłonie.

Pomimo tego, że mógłbym powierzyć zadanie wyciągnięcia z nich informacji komuś innemu, wyszkolonemu do tego typu rzeczy, to akurat w tym przypadku chciałem zrobić wyjątek. Mroczna część mnie czerpała niezwykłą satysfakcję z perspektywy ukarania ich za to, czego bezmyślnie odważyli się dopuścić.

Castle On The HillUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum